Ostra reakcja Rosji, choć przewidywalna, na gruzińskie natarcie na Osetię Południową, powinna wprawić nas w zadumę. Nas – Zachód, a nie tylko Polaków. Zachowanie Rosji pokazuje, że Moskwa jest gotowa twardo bronić swoich interesów na Kaukazie oraz w Azji Centralnej.
Mrzonką jest myślenie o jakiejkolwiek dywersyfikacji energetycznej z okolic Morza Kaspijskiego, dopóki Kreml może robić co tylko zechce na południowym odcinku „bliskiej zagranicy”, jak Rosjanie lubią określać byłe republiki radzieckie oraz państwa znajdujące się niegdyś pod kontrolą Związku Radzieckiego.
Pokazówka, jaką Miedwiediew z Putinem urządzają w Osetii i Gruzji to ostrzeżenie skierowane zwłaszcza do Azerbejdżanu, a w mniejszym stopniu również do Kazachstanu – państw kluczowych dla jakichkolwiek planów dywersyfikacji i uniezależnienia się wielu państw od monopolu Moskwy na dostawy ropy i, w mniejszym stopniu, gazu ziemnego.
Górny Karabach, czyli terytorium azerskie de facto okupowane przez Armenię, to taka Osetia Południowa i Abchazja do kwadratu. O terytorium Karabachu walki pomiędzy Azerami a Ormianami toczyły się przez kilkadziesiąt miesięcy i dopiero nacisk Rosji oraz Turcji, a także wzajemne zmęczenie przeciwników sprawiły, że udało się podpisać zawieszenie broni.
Walki pomiędzy zwaśnionymi stronami, wzajemny ostrzał i incydenty, zdarzają się jednak dość często. Baku i Erewań co jakiś czas oskarżają się o zbrojenia i przygotowania do wojny. Konflikt ten, podobnie jak w przypadku Osetii Płd. czy Abchazji, może w każdej chwili przejść w „stan gorący”.
W przypadku Kazachstanu może nastąpić interwencja motywowana jak ta, która właśnie ma miejsce w Osetii Płd. – „nie pozwolimy, aby nasi obywatele ginęli”. Według danych z 2006 roku ponad 1/4 mieszkańców kraju rządzonego przez Nursułtana Nazarbajewa stanowią Rosjanie. Oczywiście, mądry satrapa wie, że nie należy drażnić rosyjskiego niedźwiedzia i prowadzi politykę miłą włodarzom Kremla. Jakby jednak zmienił zdanie, Rosja może śmiało szybko zrobić porządek i „bronić swoich obywateli”.
Świństwo, jakiego dopuszczają się Rosjanie, a które z psychologicznego punktu widzenia odgrywa największą rolę, to naloty na gruzińskie miasta. Nie ma bowiem żadnej potrzeby (ani tym bardziej mandatu żadnej międzynarodowej organizacji), aby wypierając wojska gruzińskie z Osetii atakować cywilne cele na terytorium Gruzji. Co jednak szkodzi Rosjanom zaatakować port w Poti, miasto Gori, czy (podobno) próbować zrzucić bomby na ropociąg BTC (który i tak nie działa, po wybuchu na terytorium Turcji).
Rosjanie mają w poważaniu prawo międzynarodowe i prawa człowieka, na które powołują się uzasadniając zdecydowaną interwencję wojskową. Grają na maksymalne osłabienie Gruzji. Już pojawiają się ze strony Kremla głosy, że Saakaszwili musi odejść. Typowa rosyjska pokazówka, nauczka, jaką odebrała swego czasu Czeczenia. Wtedy chodziło o jedność Federacji Rosyjskiej. Teraz o rosyjskie interesy polityczne i energetyczne (w tym przypadku stanowiące jedność).
Brak reakcji Zachodu, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, tylko utwierdza Rosję w przekonaniu, że może pozwalać sobie na wiele. Na przeciwko stoją bowiem mięczaki, które nie potrafią nawet ostro sformułować oświadczenia, a co dopiero zagrozić konkretnymi działaniami (nie mówiąc o ich podjęciu).
W tym wszystkim zastanawia mnie nadal postawa Saakaszwilego i przyczyny ofensywy wojsk gruzińskich w Osetii Południowej. Prezydent Gruzji musiał wiedzieć, jak potoczy się sytuacja (a i tak nie jest najgorzej, Rosjanie mogli np. zacząć bombardować Tbilisi albo próbować je zdobyć siłami lądowymi) i że jego wojsko, nawet dobrze wyszkolone i zdeterminowane, będzie musiało się wycofywać. Walka mogłaby trwać długo, ale co z cywilami? Scenariusza długoterminowej wojny Saakaszwili nie brał więc z pewnością pod uwagę.
Czy próba przyłączenia Osetii do Gruzji siłą miała na celu sprawdzenie reakcji Rosji? Wykluczam to, gdyż tylko dziecko mogłoby liczyć na to, że Rosjanie puszczą to płazem. Czy Saakaszwili chciał wymóc zwiększenie zaangażowania NATO i zwłaszcza USA? Jeśli tak, srodze się zawiódł. Głos Polski i państw bałtyckich, choć zdecydowany, nie ma większego znaczenia, gdyż to nie te państwa pociągają za sznurki w Sojuszu.
Może więc chodziło o zmianę rosyjskich „sił pokojowych” stacjonujących w Osetii i Abchazji na siły prawdziwie międzynarodowe? Ruch przemyślany i dla Gruzji korzystny – jednak, jeśli o to chodziło, bardzo kosztowny i mimo wszystko wielce niepewny. Akurat jest deficyt błękitnych hełmów i ciężko zebrać wystarczające siły na misję w Darfurze.
Nie wiem o co Saakaszwilemu chodziło, a głowię się od początku „wojny”. Wiem natomiast, o co chodzi Kremlowi. Rosja realizuje swoje cele i wykazuje się zabójczą skutecznością. Propagandowo, na Zachodzie, przegrywa – ale image miała tam i tak kiepski, a PR jeszcze gorszy.
Gdzieś tam mi świta, że z uwagą na rozprawę z Gruzją patrzy Pekin, który chętnie przeszedłby od słów do czynów i wprowadził politykę Jednych Chin w rzeczywistość. Czy wkrótce doczekamy się ataku Chin na Tajwan? Kompletny brak reakcji USA wobec agresji rosyjskiej skierowanej przeciwko Gruzji może dać dużo do myślenia chińskiemu kierownictwu. Może i za Tajwan Amerykanie nie zamierzają umierać?
Piotr Wołejko