Somalijscy piraci dwa lata po Sirius Star

Dwa lata temu, 15 listopada 2008 roku, tzw. somalijscy piraci upolowali grubą zwierzynę. Napastnicy porwali supertankowiec Sirius Star, przewożący ładunek saudyjskiej ropy o wartości około 100 milionów dolarów. Kapitanem zaatakowanej jednostki był Polak Marek Niski, a wśród członków załogi znajdował się jeszcze jeden obywatel Rzeczypospolitej. Niespełna dwa miesiące później, 9 stycznia 2009 roku piraci uwolnili statek i załogę, odbyło się to jednak kosztem zapłacenia okupu w wysokości 3 milionów dolarów.

Kilka miesięcy później, w kwietniu 2009 roku test z radzenia sobie z piratami przechodził świeżo zainstalowany w Białym Domu prezydent Barack Obama. Dzięki postawie kapitana Richarda Phillipsa jego okręt Maersk Alabama oraz załoga zostali uratowani przed podzieleniem losu Sirius Star, jednak sam Phillips znalazł się w szalupie ratunkowej ze swoimi prześladowcami. Pod dryfującą łódź podpłynął amerykański niszczyciel i przez pewien czas trwały negocjacje. Ostatecznie Amerykanie użyli siły, odbili kapitana i zabili większość piratów.

Piraci w natarciu

Wspomnienie tamtych wydarzeń jest o tyle istotne, że problem piractwa w Zatoce Adeńskiej, wzdłuż wybrzeża Somalii, a także – w coraz większym stopniu – wzdłuż zachodniego wybrzeża Indii narasta. Gdy porównamy liczbę ataków z roku 2008 czy 2009 z rokiem obecnym, okaże się, iż wspomniane akweny wcale nie są bezpieczniejsze, a piractwo ma się bardzo dobrze. Jest to tym bardziej warte podkreślenia, że od kilkunastu miesięcy okręty wojenne kilkudziesięciu państw patrolują wspomniane obszary i starają się zapewnić bezpieczeństwo żegludze handlowej.

grafika

Sirius Star / grafika: Wikimedia Commons

Piraci nie dają jednak za wygraną. Mimo obecności okrętów z USA, Europy, Indii czy Chin nadal przeprowadzają ataki na statki korzystające z popularnego szlaku handlowego wiodącego wokół zachodniego wybrzeża Afryki. Działania piratów są coraz bardziej zuchwałe i odważne. Potrafią obrać za cel statek znajdujący się nawet 400-450 mil morskich od somalijskiego wybrzeża. Ba, i większe odległości nie stanowią dla nich poważnej przeszkody. Nie dalej jak 12 listopada br. porwali frachtowiec Yuan Xiang pływający pod panamską banderą, biorąc 29 członków załogi (Chińczyków) za zakładników. Porwany statek towarowy znajdował się około 680 mil morskich od wybrzeża Somalii, dokąd się teraz kieruje.

Kosztowne bezprawie

Tylko w listopadzie piraci porwali cztery statki, a podobną średnią osiągali w poprzednich miesiącach. Częstotliwość ataków jest jednak o wiele większa, gdyż mniej więcej połowa z nich kończy się niepowodzeniem. Czasem załoga jest w stanie odpędzić piratów podczas próby abordażu, innym razem wezwana na pomoc jednostka marynarki wojennej państw trzecich (bo przecież nie somalijska, jemeńska czy kenijska – kraje te nie posiadają floty lub jest ona szczątkowa i niezdolna do jakichkolwiek działań) ratuje statek handlowy z opresji.

Wszystkie dotychczasowe działania to tylko doraźne leczenie skutków długotrwałego problemu, jakim jest chaos i bezprawie panujące w Somalii (i w coraz większym stopniu także w Jemenie). Młodzieńcy od lat nastu po 30-35 lat, posiadający szybkie łodzie motorowe oraz karabiny AK-47 czy ręczne granatniki RPG-7 dość skutecznie paraliżują jeden z najważniejszych globalnych szlaków handlowych. Oczywiście statki nadal z niego korzystają – nie mają raczej innego wyjścia – ale muszą teraz płynąć w większej odległości od afrykańskiego wybrzeża. Armatorzy ponoszą dodatkowe koszty związane z ubezpieczeniem floty handlowej. Zainteresowani swobodnym transportem towarów wysyłają na zagrożone piractwem akweny własne okręty wojenne. To wszystko dodatkowe koszty, które w żaden sposób nie przyczyniają się do rozwiązania problemu. Piraci już trzeci kolejny rok mogą atakować praktycznie każdego, kogo zechcą i gdziekolwiek zechcą.

Fatalny wybór: radykałowie albo przestępcy

Liczba ataków somalijskich piratów została w istotny sposób ograniczona w roku 2006, gdy coraz większy posłuch w zanarchizowanym kraju zyskiwała Unia Trybunałów Islamskich – radykalna islamska organizacja, podejrzewana o sympatyzowanie z Al-Kaidą i terrorystami afiliowanymi przy tym ugrupowaniu. Islamiści zostali jednak obaleni przez sponsorowaną i inspirowaną przez Stany Zjednoczone Etiopię. Powrót skompromitowanego i nieuznawanego praktycznie przez nikogo tymczasowego rządu, wspieranego przez etiopskie bagnety spowodował renesans chaosu i bezprawia. Dziś Somalia nadal stanowi państwo upadłe, gdzie władzę nad skrawkami terytorium sprawuje każdy posiadający dostęp do broni i pieniędzy.

O powrót do rządów walczą też islamiści. Są to częściowo ludzie ze wspomnianej Unii Trybunałów Islamskich, częściowo zaś zupełnie nowe organizacje i elementy. Najgroźniejszym wydaje się al-Shabab, prezentująca skrajnie fundamentalistyczną wizję islamu, jawnie sympatyzująca z terroryzmem i składająca się w istotnym stopniu również z zagranicznych bojowników. Opór radykałom stawiają lokalni watażkowie (warlods) oraz słaby jak zawsze rząd tymczasowy, którego bezpieczeństwa strzegą szczątkowe siły pod auspicjami Unii Afrykańskiej, stacjonujące w stolicy kraju, Mogadiszu.

Ani świat zachodni ani afrykańscy czy muzułmańscy przywódcy z regionu nie potrafią odmienić losu Somalii i jej nieszczęsnych obywateli. Bieda, głód i przemoc królują w Somalii już blisko dwie dekady. W przyszłym roku minie dwadzieścia lat od obalenia dyktatora Mohammeda Siada Barre, co oznaczało także koniec rządu centralnego w Rogu Afryki. Nic więc dziwnego, że Somalia stała się doskonałą przystanią dla radykalnych elementów i stanowi coraz większe zagrożenie dla tzw. cywilizowanego świata.

Piotr Wołejko

Share Button