Nowym prezydentem Islamskiej Republiki Iranu został Hassan Rouhani, były negocjator ds. programu atomowego z czasów prezydentury Mohameda Chatamiego. Chociaż wsparli go reformatorzy, z Chatamim na czele, oraz zwolennicy Akbara Haszemiego Rafsandżaniego, byłego prezydenta, druha imama Chomeiniego z czasów rewolucji, Rouhani nie jest żadnym reformatorem. Zyskał wsparcie tej frakcji establishmentu islamskiej republiki na zasadzie wyboru mniejszego zła, uniemożliwienia kolejnego sukcesu konserwatystów, a być może zapobieżenia poważnym problemom politycznym.
Ahmadineżad odchodzi, ale może wrócić
Doskonale pamiętamy poprzednie wybory i Zieloną Rewolucję 2009 roku. Wówczas powszechne odczucie było takie, iż Ahmadineżad wygrał tylko dzięki fałszerstwom na ogromną skalę. Co ironiczne, podobno wtedy właśnie Ahmadineżad przejrzał na oczy względem najwyższego przywódcy Alego Chameneiego, który odpowiadał za ówczesne fałszerstwa. Powrót do rzeczywistości nie przysłużył się Ahmadineżadowi – jego próby dystansowania się od Chameneiego, a nawet działania wbrew niemu, wywołały szereg napięć w obozie władzy i ostatecznie sprawiły, że były burmistrz Teheranu drastycznie stracił na znaczeniu. Czy odejdzie w zapomnienie? W Iranie nic nie jest pewne, a powroty z emerytury na najwyższe urzędy są jak najbardziej prawdopodobne.
Powrócił przecież Mir Hosejn Musawi, bohater Zielonej Rewolucji i przegrany kandydat reformistów z wyborów w 2009 r. W latach 80. pełnił urząd premiera (później zlikwidowany), a następnie przez wiele lat wypadł z oficjalnego obiegu polityki. Ahmadineżad może więc wrócić. Tym bardziej, że jego poparcie było w pewnej części autentyczne. Nie był królikiem wyjętym z kapelusza rahbara Chameneiego. Teraz jest jednak politykiem przegranym, który odchodzi bez większego żalu ze strony głównych rozgrywających w Iranie.
Kim jest Hassan Rouhani?
Nowy prezydent Hassan Rouhani stoi przed nie lada wyzwaniem. Jego wybór pozwolił spuścić trochę powietrza z irańskiego społeczeństwa, które w dużej mierze ma dosyć rządów twardogłowych ajatollahów i kojarzących się z nimi trudności gospodarczych. Nieustępliwa polityka sprzeciwu wobec Izraela i Stanów Zjednoczonych może się podobać i wpisuje się we wrażliwość dumnego narodu, lecz ma to swoje ekonomiczne konsekwencje. Wysokie bezrobocie i inflacja, korupcja i nepotyzm – w tych czterech słowach kryje się odpowiedź na problemy gospodarcze państwa posiadającego jedne z największych w świecie złoża węglowodorów.
Sukces Rouhaniego został powitany przez zwolenników Zielonej Rewolucji z radością i nadzieją. Jednocześnie jest jasne, że istotnych zmian nie należy się spodziewać. Po pierwsze, co zostało już zaznaczone we wstępie, Rouhani to żaden reformator. To lojalny funkcjonariusz systemu z orbity rahbara. To on, a nie reformatorski prezydent Chatami, uczynił go negocjatorem ds. programu atomowego. Ten jeden fakt każe mocno zastanowić się nad rzeczywistymi poglądami Rouhaniego. Chamenei mianuje na stanowisko negocjatora wyłącznie swoich najbliższych współpracowników, m.in. Saida Dżaliliego (również kandydował i był uważany za faworyta rahbara) czy Alego Laridżaniego (obecnie na czele irańskiego parlamentu, w ostatnim czasie główny przeciwnik ustępującego Mahmuda Ahmadineżada).
Po drugie, ustrój Islamskiej Republiki Iranu jest skomplikowany, a pozycja prezydenta w tym ustroju jest dość ograniczona i mocno niewdzięczna. Oba minusy wynikają z tego, że wszystkie decyzje prezydenta (trudno nazwać go głową państwa), który stoi na czele egzekutywy, musi zaakceptować najwyższy przywódca. Konflikt między prezydentem a rahbarem jest zatem nieunikniony (a wynik z góry znany), chyba że między oboma aktorami panuje wspólnota poglądów. Czy tak jest w przypadku Rouhaniego i Chameneiego?
Dochodzimy do trzeciego punktu, którym jest sam rahbar i jego wizja funkcjonowania islamskiej republiki. Do tej pory Chamenei skłaniał się ku konserwatystom, być może nawet stał na ich czele, a więc o żadnych zmianach nie chciał słyszeć. Opowiadał się za przykręcaniem śruby opozycji, twardą postawą względem żądań zachodnich mocarstw oraz silnym wsparciem reżimu Assada w Syrii oraz libańskiego Hezbollahu. Na marginesie warto nadmienić, że przed rozstrzygnięciem wyborów prezydenckich w Iranie podjęto decyzję o wysłaniu do Syrii 4 tysięcy żołnierzy Korpusu Strażników Rewolucji. Jeśli to prawda, może to rozstrzygnąć trwający trzeci rok konflikt na rzecz Assada. Wróćmy jednak do Chameneiego.
Czy wybór Rouhaniego spowoduje, że Chamenei zgodzi się na pewne poluzowanie?
Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa dla sytuacji wewnętrznej Iranu. Doświadczenia Zielonej Rewolucji z 2009 r. oraz tzw. arabskiej wiosny (której Iran oficjalnie przyklasnął) powinny zaniepokoić Chameneiego i jego twardogłowych kompanów. Fala niezadowolenia i protestów przelewa się przez region. Dotychczasowi władcy albo ustępują albo próbują utopić demonstracje we krwi. W tym drugim przypadku opozycja może liczyć (chociaż nie jest to pewnik) na wsparcie Zachodu. Czy w Iranie może dojść do nowej rewolucji, powtórki z 1979 roku? Gdyby teraz kandydat wsparty przez reformatorów ponownie nie zwyciężył, ryzyko takiego obrotu sprawy zdecydowanie by wzrosło. Jednak fakt wyboru Rouhaniego to tylko pierwszy krok. Muszą za tym pójść konkretne zmiany, także w polityce zagranicznej.
Wątpliwe bowiem, by Chameneiemu po raz drugi udał się manewr, który zastosował z Mohamedem Chatamim. Ten reformatorski duchowny zdobył prezydenturę na fali entuzjazmu w 1997 roku i rządził przez dwie kadencje. Po początkowym szoku Chamenei zaczął zwierać szyki i wkładać kij w szprychy obozu reformatorów i jego lidera. W 2005 roku Chatami odchodził jako prezydent zawiedzionych nadziei. A zawiódł głównie dlatego, że Chamenei robił co mógł, by Chatami nic nie zreformował. Zawiedzione społeczeństwo postawiło na populistycznego burmistrza Teheranu Mahmuda Ahmadineżada. Ciąg dalszy znamy. Gdyby Rouhani próbował podjąć reformy, a Chamenei postąpi z nim jak z Chatamim, społeczeństwo szybko to dostrzeże. I zareaguje we właściwy sposób. Czy ziści się koszmar ajatollahów, czyli powszechna rewolta wymierzona w ich władzę?
Rouhani uratuje teokrację?
Być może Hassan Rouhani, człowiek z bliskiego otoczenia najwyższego przywódcy, a zarazem dysponujący poparciem reformatorów i zwolenników Rafsandżaniego, to ostatnia szansa na utrzymanie obecnego modelu ustrojowego. Rouhani dysponuje potencjałem, by przeprowadzić remont systemu. Jest też przedstawicielem nurtu w obozie reformatorów, który opowiada się za utrzymaniem systemu i chce go zmieniać. Drugi nurt opowiada się za porzuceniem teokracji. Jeśli Rouhani ma bądź otrzyma misję przeprowadzenia remontu, ewentualne fiasko będzie oznaczało, że to drugi nurt ma rację.
Z tego punktu widzenia wybór Rouhaniego to jedyna słuszna decyzja, a zarazem ryzykowny gambit. Tym bardziej ryzykowny, że najwyższy przywódca jest już wiekowy i schorowany, a przez to w establishmencie mogą wybuchnąć walki frakcyjne o schedę po Chameneim. Wówczas może nastąpić zderzenie twardogłowej elity – która będzie licytować się między sobą o wybór najbardziej konserwatywnego rahbara – ze społeczeństwem, które jest coraz bardziej zniecierpliwione skostniałym systemem politycznym. Chińskie przekleństwo „obyś żył w ciekawych czasach” powinno w najbliższym czasie jak ulał pasować do Iranu.
Piotr Wołejko