Prawybory w USA: Superkomentarz po superwtorku

Wszystkiego można się było spodziewać – zwłaszcza tego, że wyniki będą częściowo zaskakujące. Super-wtorek dobiega końca, głosy w większości lub wszystkich stanach zostały ostatecznie policzone. Zaskoczeniem dnia, które wcale zaskoczeniem nie było, jest bardzo solidny wynik Mike’a Huckabee. Wygrał on w pięciu stanach, m.in. w Georgii, głównie tzw. pasa biblijnego. Zła wiadomość dla sympatycznego byłego pastora i byłego gubernatora Arkansas jest taka, że stany, w których mógł zdobyć wysokie poparcie praktycznie się „skończyły”.

Stąd za żart można uznać słowa Huckabeego w jego sztabie wyborczym, w których mówił, że republikańska walka o nominację prezydencką to rzeczywiście walka między dwoma rywalami – a on jest jednym z nich. Pił tu oczywiście do byłego gubernatora Masachusetts Mitta Romneya, którego pokonał na południu i odebrał mu wiele głosów w niektórych stanach głosujących w super-wtorek. Romney, choć robi dobrą minę do złej gry, jest właściwie skończony. Nie ma już two-man-race o nominację republikańską. Jest John McCain na czele i two-man-race o pietruszkę między Romneyem a Huckabeem.

Kategorycznie należy stwierdzić, że – choć senator z Arizony nie zebrał jeszcze wystarczającej liczby delegatów, aby sięgnąć po nominację – wyścig w Partii Republikańskiej znajduje się na finiszu. Właściwie tylko cud może uratować Romneya, ale w to nie wierzy chyba nawet on sam. Pozbawiony charyzmy, nienaturalny, sztuczny – gdzieś zasłyszałem, że nadawałby się do reklamy pasty do zębów.

Z kampanijnych smaczków warto zwrócić uwagę na niezwykle interesujący sondaż Gallupa dla USA Today, który wskazuje, że wyborcy Mike Huckabee – gdyby ten odpadł z wyścigu – w zdecydowanej większości poparliby… Johna McCaina (64 do 28 procent dla senatora z Arizony). Nawet jeśli margines błędu jest spory, powiedzmy 10-12 procent, to i tak McCain zdecydowanie bije Romneya – zdaniem wyborców konserwatywnego ex-gubernatora Arkansas. Pada więc mit o tym, że biorąc udział w walce o delegatów Huckabee szkodzi Romneyowi. Gdyby Huckabee się wycofał, poparcie dla McCaina byłoby jeszcze większe.

Pokazuje to jednak jeszcze istotniejszą rzecz – wyborcy stawiają w pierwszym rzędzie na osobowości, a nie na poglądy (i nie ma dla większości z nich łącznika między osobowością a poglądami – skoro konserwatywny Huckabee może być zamieniony na dość umiarkowanego McCaina). Są w stanie przeboleć światopoglądowe różnice w sytuacji, gdy kandydat jest charyzmatycznym liderem. I nawet mimo odżegnywania od czci i wiary McCaina przez wpływowe postaci ruchu konserwatywnego (jak np. Rush Limbaugh), wiekowy senator może liczyć na poparcie sporej części tradycyjnego republikańskiego elektoratu. McCain może liczyć na to poparcie jeszcze bardziej, gdy jego rywalką w walce o Biały Dom będzie Hillary Clinton (która posiada negatywny elektorat wielkości 40 do nawet 47 procent ogółu wyborców).

Pisałem już wczoraj zwycięstwie Huckabeego w Zachodniej Virginii i umowie, jaką zawarli delegaci McCaina i Huckabeego. Sam Huckabee nieustannie wypowiada się ciepło na temat McCaina i dość ostro atakuje Romneya. Czyżby Huckabee przygotowywał sobie pozycję negocjacyjną na wiceprezydenta u boku McCaina? Taki duet, wcześniej uznawany za niemożliwy, wcale nie jest nieprawdopodobny. Co więcej, dla McCaina Huckabee mógłby być bardzo cennym nabytkiem, jednoczącym wokół niego konserwatywną i religijną bazę. Taki układ ma oczywiście swoje minusy, ale warto pamiętać, że to poparcie chrześcijańskiej prawicy zapewniło elekcję Georga W. Busha w 2000 i 2004 roku.

Wyklarowała się sytuacja po prawej stronie, ale u Demokratów nadal bałagan. Clinton i Obama idą niemalże łeb w łeb. Senator z Illinois w wielu stanach zwyciężył z dwu, a nawet trzykrotną przewagą głosów, ale to Clinton zebrała większą liczbę delegatów. Przewaga byłej pierwszej damy jest jednak niewielka i walka o demokratyczną nominację jeszcze potrwa. Czy potrwa aż do sierpniowej konwencji Partii Demokratycznej?

Polityczne show, jakim niewątpliwie jest super-wtorek Ameryka ma za sobą. Sytuacja klaruje się, ale nadal nie wiadomo, kto jest front-runnerem Partii Demokratycznej. Jeśli Obama będzie potrafił kontynuować skuteczne odbieranie głosów senator Clinton (gdyż sądzę, że mobilizacja wyborców, którzy nie poszliby głosować, albo popierali innych kandydatów ma swoje granice, do których Obama bardzo się zbliżył), to wygra nominację. Po wtorku wiemy tylko o tyle więcej, że Obama jest kandydatem jak najbardziej poważnym – co zresztą sam stwierdził, przemawiając w swoim sztabie.

Rasumując – u Republikanów wszystko jasne, u Demokratów zacięta walka. Kto będzie rywalem Johna McCaina w listopadzie?

Piotr Wołejko

Share Button