Czy można zakazać działalności partii, która w demokratycznych wyborach przeprowadzonych rok temu zdobyła 47-procentowe poparcie? W Turcji wszystko jest możliwe. Tamtejszy Trybunał Konstytucyjny od kilku miesięcy przygotowuje się do wydania wyroku w sprawie wniesionej przez Prokuratora Generalnego Republiki Tureckiej w marcu br. Przygotował on liczący ponad 150 stron akt oskarżenia, w którym wykazuje, iż rządząca od 6 lat Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) stanowi zagrożenie dla świeckości republiki.
Warto przypomnieć, że to kolejna odsłona starcia sekularystów, świeckich elit (biurokratów, wojskowych, sędziów) z partią premiera Recepa Tayyipa Erdogana. Wybory z lipca 2007 r. potwierdziły rosnące poparcie dla AKP i zakończyły kolejny etap nieustannych tarć na linii sekularyści-AKP. Wybory zostały wówczas przyspieszone z powodu niemożności wyboru na prezydenta Republiki Abdullaha Gula, ówczesnego ministra spraw zagranicznych w rządzie premiera Erdogana. Wybór „islamisty” na stanowisko piastowane niegdyś przez twórcę świeckiej republiki Ataturka był najgorszym koszmarem generalicji, uważającej się za ostatni bastion świeckiego państwa.
W efekcie przyspieszonych wyborów AKP wygrało z miażdżącą przewagą, zdobywając prawie połowę wszystkich oddanych głosów. Partie świeckie, zwłaszcza establishmentowa CHP Deniza Baykala, wypadły słabo. Do jednoizbowego parlamentu, po raz pierwszy w historii, dostali się za to nacjonaliści z MHP. Życzliwa postawa MHP była niezbędna, aby wybrać Abdullaha Gula na stanowisko prezydenta, które przez kilka miesięcy – już po zakończeniu kadencji – piastował Ahmed Necdet Sezer, sędzia, były przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego; człowiek uważany za ultrasekularystę.
Pod koniec sierpnia nowy parlament, w trzeciej turze głosowania – w której potrzebna była zwykła większość, a nie większość 2/3 – wybrał Abdullaha Gula na stanowisko prezydenta. Tym samym Partia Sprawiedliwości i Rozwoju posiadała swojego premiera i prezydenta. Oczywiście generalicja oraz świecka opozycja mruczały i burczały o zagrożeniu świeckiej tożsamości państwa przez „islamistów” z AKP. Mniej więcej wtedy Prokurator Generalny Republiki musiał rozpocząć przygotowania do sporządzenia wniosku o rozwiązanie i delegalizację AKP, gdyż sam stwierdził, że przygotowanie dokumentu zajęło mu kilka miesięcy.
Walka zeszła więc do podziemia, a w marcu 2008 r. powróciła na pierwsze strony gazet. Krytyka wniosku była powszechna nie tylko w Turcji, ale i na całym świecie. Premier Erdogan zyskał poparcie z Europy i Stanów Zjednoczonych, a wpływowe media (jak np. The Economist) ostrzegały przed skutkami wniosku Prokuratora Generalnego. O jakie skutki chodzi? Mówiąc w dużym skrócie, trudno wyobrazić sobie reakcję milionów wyborców partii, która zyskała połowę głosów w ostatnich, niedawnych przecież, wyborach. Rządy AKP były ozdrowieńcze dla gospodarki, przyniosły ogromny postęp wewnętrzny oraz zagraniczny. Rozpoczęły się (choć, z powodu niechęci kilku państw unijnych, tkwią w impasie) negocjacje akcesyjne z Unią Europejską. Premier Erdogan starał się ułożyć trudną etniczną układankę, wykonując wiele gestów pod adresem ludności kurdyjskiej. Stąd jego ugrupowanie zyskało duże poparcie Kurdów w lipcowych wyborach.
Delegalizacja AKP i zakaz udziału w życiu publicznym dla kilkudziesięciu najwyższych rangą przedstawicieli tej partii – czyli m.in. pozbawienie urzędu prezydenta Abdullaha Gula, mogą mieć trudne do przewidzenia konsekwencje dla Turcji, Turków oraz dla demokracji. Zwolennicy świeckości państwa, którzy stoją za wnioskiem o delegalizację partii rządzącej, wyrządzają wielką szkodę republice. Walka z demokratycznie wybranym rządem, cieszącym się ogromną popularnością, nie może przynieść nic dobrego. Oskarżenia o próbę islamizacji kraju i dokonanie swoistego przewrotu na wzór irański to czysty bezsens. Tym bardziej, że niedawno Trybunał Konstytucyjny odrzucił ustawę zezwalającą na noszenie przez kobiety w miejscach publicznych chust na głowach, skądinąd słuszną, gdyż jeśli ktoś chce nosić chustę, nie powinno mu się tego zabraniać.
Jeśli wniosek Prokuratora Generalnego Republiki zostanie przez sąd konstytucyjny przyjęty, Turcję może czekać polityczny, społeczny i gospodarczy chaos. Destabilizacja Turcji może mieć groźne konsekwencje nie tylko dla niej samej, ale także dla całego regionu – i tak zresztą mało stabilnego. Pomijam nawet to, iż Unia Europejska może uznać sytuację za doskonały pretekst do zawieszenia czy nawet zakończenia negocjacji akcesyjnych. Turcja potrzebuje Europy, a Europa potrzebuje Turcji. Tymczasem trudno dziś przewidzieć, co wyłoni się z możliwego chaosu. Intuicja podpowiada, że będzie to jeszcze silniejsza reinkarnacja AKP (która sama wywodzi się z rozwiązanej w 2001 partii o korzeniach islamskich) albo rządy wojska. Pośredniej drogi nie widzę. Wszystko to może być okraszone elementami wojny domowej, zamachami i aktami terroru.
Sprawa powinna rozstrzygnąć się w najbliższych tygodniach, trwają właśnie przesłuchania stron, które prezentują swoje argumenty. Oby Trybunał Konstytucyjny decydował opierając się na argumentach, a nie na uprzedzeniach czy politycznych przekonaniach. Wniosku Prokuratora Generalnego nie znam, ale jeśli znajduje się w nim to, czego się domyślam, powinien on zostać odrzucony. Dla dobra Turcji, republiki i świeckości państwa. Z tych samych powodów orzeczenie powinno zapaść możliwie jak najszybciej, gdyż przedłużająca się niepewność zwiększa niestabilność kraju w trudnych dla gospodarki czasach.
Piotr Wołejko