Drugiego października br. minimalna większość z zaledwie 37,5% uprawnionych do głosowania Kolumbijczyków odrzuciła umowę pokojową z FARC. Układ ten negocjowano przez cztery lata, a o jego głównych postanowieniach pisałem tutaj. Ceną za pokój był szereg ustępstw i hojnych gwarancji – miejsca w parlamencie, niskie wyroki, inwestycje i reformy na obszarach wiejskich. W zamian bojownicy FARC, lewicowej partyzantki prowadzącej wojnę z państwem kolumbijskim, zgodzili się złożyć broń i stać częścią kolumbijskiej sceny politycznej.
Przejście od terroru do polityki stanowi jeden z kilku „klasycznych” sposobów zakończenia terroru, o czym warto poczytać in extenso w książce „How Terrorism Ends: Understanding the Decline and Demise of Terrorist Campaigns„, autorem której jest Andrey Kurth Cronin. Kolumbijczycy nie wymyślili prochu, zastosowali się do znanej i sprawdzonej drogi. Niestety, przynajmniej na ten moment pochód ku pokojowi został zatrzymany. Prezydent Santos, który był i nadal jest wielkim orędownikiem układu z FARC (a właśnie zaczął też oficjalne rozmowy pokojowe z drugą największą lewicową organizacją terorystyczną ELN – Armią Wyzwolenia Narodowego), przedłużył do końca roku zawieszenie broni, a liderzy FARC są gotowi do pewnych ustępstw.
Przeciwnicy pokoju jednak otwarci na rozmowy
Na czele przeciwników pokoju stoi były prezydent Kolumbii Alvaro Uribe, aktualnie czołowy polityk opozycji. Aktualny prezydent Santos uchodził za wychowanka Uribe, był nawet ministrem obrony w jego rządzie. Polityczne drogi obu polityków rozeszły się jednak w sytuacji, gdy Santos postanowił zrezygnować z kontynuowania wojny i zamiast przy użyciu ołowiu, rozwiązać konflikt za pomocą negocjacji. Uribe jednak zmiękł od momentu niespodziewanego, także dla niego – co sam przyznał, sukcesu kampanii na „nie”. Nie odrzuca już rozmów z Santosem na temat korekty układu pokojowego. To dobre wieści, gdyż dotychczasowa postawa Uribe, którą można określić mianem radykalnego maksymalizmu, nie dała się pogodzić z jakimikolwiek układami pokojowymi. Uribe ma szanse przejść do historii nie tylko jako twardy szeryf – tak pamiętamy go dziś z czasów urzędowania w pałacu prezydenckim – lecz również jako mąż stanu, gotowy na kompromis w sytuacji, gdy jest on na wyciągnięcie ręki.
Jak powiedział mi kolega mieszkający w Bogocie, którego poznałem niemal dekadę temu podczas Erasmusa w Skandynawii, odrzucenie układu pokojowego jest niepokojące, a przyczyną zwycięstwa przeciwników układu jest chęć wymierzenia sprawiedliwości bojownikom FARC. Trudno uznać to za niezrozumiałe. FARC dopuściło się licznych zbrodni (choć uczciwie trzeba przyznać, że armia i państwowe siły porządkowe też mają swoje za uszami, a – co więcej – w celu zwalczania FARC powstały prawicowe milicje/bojówki, które również stosowały zbrodnicze metody) i winni ich popełnienia powinni zostać ukarani. Pytanie brzmi – w jakim wymiarze. Czy w chwili, gdy wojna z FARC – trwająca dekady – może wreszcie przejść do przeszłości, należy stawiać żądania odpowiadające totalnemu zwycięstwu, które przecież nie nastąpiło? FARC, mimo daleko idącego osłabienia organizacji, mógł swobodnie kontynuować swoją działalność. Grupa pokazała już, że potrafi przetrwać i funkcjonować w trudnych warunkach. Próba militarnego pokonania FARC mogłaby trwać kolejne dekady – a gwarancji sukcesu nikt nie może zapewnić.
Kompromis musi boleć, ale jest wart swej ceny
Dochodzimy zatem do esencji problemu, a jest nią cena za zmianę – za pokojowe rozwiązanie nabrzmiałego problemu. Czy w zamian za pokój warto obniżyć standardowe kary, które znalazłyby zastosowanie w obliczu zbrodni popełnionych przez FARC? A czy warto było zawrzeć porozumienie przy Okrągłym Stole i rozpocząć transformację, korzystając ze sprzyjającego wiatru historii? Do dziś wzbudza to w naszym kraju bardzo żywe dyskusje, a dyskurs polityczny nieustannie nawiązuje do lat 1989-1991. W przypadku Kolumbii też są liczne wątpliwości, krzywdy które nie doczekają się pełnoprawnego zadośćuczynienia, a także postaci z krwią na rękach, którym się – przynajmniej częściowo – upiecze. W referendum minimalna większość głosujących uznała, że takiej ceny płacić nie chce i od wątpliwego z ich punktu widzenia układu pokojowego wolą jednak wojnę i niepewną, ale pełną sprawiedliwość. Ceną za taką decyzję mogą być jednak kolejne ofiary i tragedie następnych rodzin.
Za swoje wysiłki na rzecz pokoju w Kolumbii prezydent Santos otrzymał – tuż po referendum – pokojową Nagrodę Nobla. Zarówno rząd pod kierunkiem Santosa, jak i FARC wykonali wielką pracę i byłoby czymś gorszym niż zbrodnia, jak powiedział Talleyrand, gdyby zostało to zaprzepaszczone. Byłby to błąd. Bardzo kosztowny. Jest jednak coś więcej niż niesławne już światełko w tunelu, co pozwala liczyć na poprawienie układu przy współpracy Santosa z Uribe. FARC będzie musiał trochę ustąpić, zgodzić się na pogorszenie pewnych warunków – punkty sporne to chociażby wysokość kar dla winnych zbrodni oraz gwarantowane miejsca w parlamencie kolejnych kadencji, niezależnie od wyników wyborczych. Jednak także Uribe będzie wycofywał się z niektórych obiekcji. Jak powiedział mój kolumbijski przyjaciel, on i wielu jego rodaków nadal mają nadzieję na pokój. Wierzą, że jest on na wyciągnięcie ręki, a porażka referendum w sprawie zatwierdzenia układu z FARC to przeszkoda możliwa do pokonania.
Piotr Wołejko