Barack Obama już ponad 24 godziny temu odleciał z Polski. Jego wizycie towarzyszył paraliż najważniejszych arterii polskiej stolicy. Nie na miejscu były więc pytania o nikłą liczbę mieszkańców Warszawy witających amerykańskiego prezydenta na ulicach. Media od tygodnia wbijały wszystkim do głowy, że najbezpieczniej będzie wyjechać za miasto lub nie wychylać nosa z domu.
Przy okazji dementuję pogłoski o paraliżu lotniska Chopina. Lądowałem kilkadziesiąt minut przed Obamą i wszystko szło sprawnie, a w ciągu 20 minut od odbioru bagażu znalazłem się w metrze. Jednak media jak zwykle zrobiły z igły widły.
I po Obamie
Przechodząc do merytorycznej oceny wizyty Obamy należy stwierdzić, iż za celebrą kryło się dość mało treści. Jednak politykę rzadko robi się przy okazji wizyt delegacji na tym szczeblu. Odpowiednim podsumowaniem tego typu wydarzeń jest angielskie sformułowanie photo op, czyli okazja do zrobienia ładnych fotografii. Dość złośliwe to określenie, gdyż bardzo istotne w dyplomacji jest to, aby przywódcy znali się osobiście i mieli przynajmniej w miarę dobre relacje personalne. Nie można oczywiście iść tak daleko, jak swego czasu poszedł George W. Bush – widząc coś w oczach Putina, jednak pozytywne emocje pomiędzy liderami są ważne.
Omawiane sprawy – bezpieczeństwo, stacjonowanie amerykańskich żołnierzy w Polsce, gospodarka i łupki, demokracja i jej promocja – nie mogły nikogo zaskoczyć. Nie pojawiły się w tych kwestiach nowe rozstrzygnięcia, a poza ostatnią dwójką (o której za chwilę), na razie mamy do czynienia z niepewną przyszłością. Warto podkreślić natomiast zagadnienie promocji demokracji oraz naszych doświadczeń w transformacji ustrojowej, gdyż jest to rzecz bardzo na czasie, na punkcie której Amerykanie są wyczuleni, a Polska posiada ogromny (wciąż niewykorzystany) potencjał.
Zamieszanie wokół prezydenta Lecha Wałęsy, który nie znalazł czasu na spotkanie z prezydentem Obamą przyćmiło to, o czym w dzisiejszej atmosferze w świecie arabskim powinniśmy z Amerykanami rozmawiać. Rozmowy Lecha Wałęsy w Tunezji nie dały naszym władzom do myślenia. Tymczasem Polska, ze swoim kapitałem z czasów Solidarności oraz przemian ustrojowych i budowy nowoczesnego państwa, jest naturalnym kandydatem do odegrania dziś, teraz i w najbliższym czasie istotnej roli na arenie międzynarodowej. Z Lechem Wałęsą czy bez (choć lepiej z nim, bo to symbol tamtej epoki) Warszawa może być punktem odniesienia dla tych, którzy szukają nowej drogi po obaleniu autorytarnych reżimów.
Wykorzystać swoje sześć miesięcy
Wobec wydarzeń w krajach arabskich oraz zbliżającej się prezydencji, naturalne dla Polski byłoby wykorzystanie opisanej wyżej kapitału. Pomoc innym byłaby naturalną promocją i budowałaby prestiż kraju w świecie. Potencjał Unii Europejskiej byłby dźwignią wynoszącą nas na inny poziom w globalnej rozgrywce. Co więcej, półrocze gry z unijnym wsparciem powinno być zaledwie wstępem do poszerzenia naszej oferty dyplomatycznej na stałe.
Nie ma żadnego powodu, by Polska nie mogła odgrywać roli takiej jak Norwegia czy Finlandia, które zbudowały swoją markę jako mediatorzy i rozjemcy. My możemy pokazywać, jak przejść od dawnego ustroju do nowego. I nie potrzeba na to gigantycznych pieniędzy. Wystarczy dobra koncepcja i kilka tęgich głów, które „odkryją” doświadczenie polskiej transformacji i wypracują odpowiedni przekaz medialny i merytoryczny.
W działaniach nastawionych na promocję demokracji i praw człowieka zawsze będziemy mogli liczyć na UE, a także na USA. Zawsze powtarzam, że w ostatecznym rozrachunku liczą się twarde interesy, jednak dobry PR jest również istotny. Przekazywanie dobrych wzorców to nie tylko PR, ale również prestiż, szacunek. Pozycja kraju na arenie międzynarodowej, nawet w realistycznym pojmowaniu świata, nie zależy wyłącznie od prostego przeliczenia zasobów gospodarczych, ludnościowych i militarnych. Nie będąc gigantem w żadnej z tych dziedzin, możemy wzmacniać naszą pozycję budując prestiż kraju. Demokracja i prawa człowieka stanowią idealną drogę w tym kierunku.
Taką oto refleksją chciałem podzielić się z Wami po wizycie Baracka Obamy (oraz tygodniowej nieobecności). Mój kalendarz pozostaje napięty również w najbliższych dniach, jednak postaram się o nowy artykuł wcześniej niż w najbliższy weekend.
Piotr Wołejko