Pakistan kluczem do sukcesu w Afganistanie

mapa etniczna

Historia obu państw jest ze sobą nierozerwalnie związana, a granica między nimi pozostaje kością niezgody. Wytyczona arbitralnie przez Brytyjczyków tzw. linia Duranda przedzieliła naród Pasztunów, który stanowi największą grupę etniczną w Afganistanie oraz liczną mniejszość w Pakistanie. Granica pakistańsko-afgańska w dużej mierze jest jednak fikcją – ponad 2 tysiące kilometrów górzystego terenu, zamieszkałego przez jedną grupę etniczną, to tereny nie do upilnowania. I nie chodzi wcale o długość granicy, ale o stosunki utrzymywane przez rząd w Islamabadzie z plemionami pasztuńskimi na pograniczu. Prowincje przygraniczne dysponują bardzo szerokim zakresem autonomii, rządzą się własnym prawem, a prowizoryczną władzę sprawuje wzorowany na czasach kolonialnych (brytyjskich) namiestnik rządowy.

Prezydent Pervez Musharaff doskonale zdaje sobie sprawę, że prowincje takie jak Północny i Południowy Waziristan to beczki prochu, które mogą wybuchnąć od najmniejszej iskry. Dlatego kilka miesięcy temu wycofał stamtąd kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i podpisał ze starszyzną plemienną umowę, na mocy której Pasztuni mają wyrzec się udzielania wsparcia Talibom. Wcześniej w walkach z nimi oraz wspierającymi ich Pasztunami życie straciło kilkuset pakistańskich żołnierzy. Decyzję Musharaffa skrytykowały Stany Zjednoczone oraz NATO, gdyż oznacza ona, że Talibowie uzyskali – poświadczone przez prezydenta Pakistanu – zaplecze, na którym mogą zewrzeć szeregi, uzupełnić swoje oddziały. Zyskali tzw. głębię strategiczną, bazy wypadowe i świetnie kryjówki, gdyż siły ISAF nie mogą przekraczać „granicy” pakistańsko-afgańskiej. Musharaff nie miał jednak wielkiego wyboru, gdyż czekają go wkrótce wybory prezydenckie i nie mógł pozwolić sobie na antagonizowanie większości społeczeństwa. Dla wielu jednak i po wycofaniu wojsk z prowincji przygranicznych jest sługusem Ameryki i zdrajcą narodu oraz religii.

Tymczasem, bez rozwiązania sytuacji w Pakistanie nie uda się rozwiązać problemu afgańskiego, o czym dobitnie przypomina na łamach The Independent były brytyjski minister spraw zagranicznych Malcolm Rifkind. Jego zdaniem Talibowie są teraz silniejsi niż przed 9/11, a wszystko dzięki nieograniczonym możliwościom „regeneracji” na terytorium pakistańskim. Rifkind proponuje wywarcie presji na prezydenta Karzaja, aby ten uznał oficjalnie linię Duranda jako granicę pakistańsko-afgańską. Po drugie, Indie muszą zmniejszyć swoją obecność na terytorium Afganistanu – obecnie mają dwa konsulaty, w Kandaharze i Jalalabadzie – które dla Pakistanu są symbolem mieszania się Indii w sprawy afgańskie, oczywiście w celach wrogich Pakistanowi. Wreszcie, po trzecie, należy zachęcić Musharaffa do prowadzenia normalnej polityki wobec Waziristanu oraz terenów przygranicznych. Jak zauważa Rifkind, obecnie istnienie partii politycznych jest tam zabronione, co zwiększa tylko sympatię dla radykalnego islamu oraz dżihadystów.

Może to być bardzo trudne, gdyż – o czym wspomina były minister – okres rządów Talibów był jedynym okresem przyjaznego współistnienia Pakistanu i Afganistanu w historii istnienia tych państw. Warto pamiętać, że ruch Talibów był wspierany przez władze pakistańskie, a wielu jego sympatyków znajduje się w armii oraz – co najistotniejsze – w siłach specjalnych – ISI, które w czasie sowieckiej inwazji na Afganistan w latach 80. ubiegłego wieku ściśle współdziałały z ruchem mudżahedinów, w znacznej mierze sponsorowanym przez radykałów (wahhabitów) z Arabii Saudyjskiej. Po 9/11 Pakistan znalazł się między młotem a kowadłem – narażenie się USA albo zerwanie stosunków z przyjaznym rządem. Islamabad pragmatycznie wybrał poparcie Ameryki, ale po cichu i nieoficjalnie nadal sympatyzuje z Talibami. Co światlejsi Pakistańczycy zdają sobie sprawę z tego, że Amerykanie kiedyś odejdą, a Pasztuni oraz radykałowie zostaną.

Sytuacja wydaje się beznadziejna i ciężko przewidywać spełnienie wspomnianych wcześniej przez Rifkinda założeń. W momencie chaosu, anarchii i twardych walk w Afganistanie oraz trudnej sytuacji wewnętrznej w Pakistanie, brakuje woli do podejmowania tak trudnych decyzji, jak chociażby uznanie linii Duranda za oficjalną granicę. Natomiast bez uporządkowania, w zasadzie – normalizacji – sytuacji na pograniczu pakistańsko-afgańskim trudno liczyć na jakiekolwiek sukcesy misji ISAF w Afganistanie. Co dadzą kolejne wygrane bitwy czy zabijanie talibskich liderów, jeśli Talibowie mają nieograniczone zasoby kadrowe oraz perspektywę tego, że USA muszą się kiedyś z kraju wycofać?

Z innej beczki chciałem polecić wszystkim artykuł z International Herald Tribune, w którym opisano problemy Unii Europejskiej związane z systemem nawigacji Galileo, europejskim odpowiednikiem amerykańskiego GPS (Global Positioning System). Wiele wskazuje na to, że Galileo okaże się wielką kompromitacją UE oraz projektem, na który wyrzucono w błoto ponad miliard euro. Na moje oko jest to Strategia Lizbońska bis, tylko w mniejszym wymiarze – nadymanie się, wielkie obietnice będące pustosłowiem oraz zarozumiałość.

Piotr Wołejko

Grafika: captainsquartersblog.com

Share Button