W cieniu zbliżającego się szczytu przywódców państw Unii Europejskiej (Rada Europejska spotka się 9 grudnia) w poniedziałek 5 grudnia w Bonn odbyła się konferencja ws. przyszłości Afganistanu. Dziesięć lat po amerykańskiej interwencji, w wyniku której obalono reżim talibów, Afganistan nadal jest rozdarty wojną, a nawet w Kabulu nie jest bezpiecznie. W dniu dzisiejszym doszło tam do zamachu na szyicką świątynię, gdzie zebrali się wierni z okazji święta Aszura. Zginęło co najmniej 48 osób. W perspektywie 2014 roku i niemal całkowitego wycofania zagranicznych wojsk przyszłość Afganistanu rysuje się raczej w czarnych barwach.
Chaos przewidywalny
Progres w zapewnieniu bezpieczeństwa i stabilności od chwili zwiększenia amerykańskiego kontyngentu o 30 tys. żołnierzy w ostatnich miesiącach 2009 roku jest widoczny, jednak trudno uznać go za trwały. Dodatkowe siły zostały skierowane na południe i południowy wschód Afganistanu. Tam sytuacja znacząco się poprawiła, a poczucie bezpieczeństwa wzrosło. Jednocześnie nasiliły się ataki talibów i innych grup rebelianckich we wschodniej części kraju. Niestety, wojska USA i ich sojuszników nie mogą być wszędzie. Ta obiektywna przeszkoda, wobec niezdolności przejęcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo przez liczącą 300 tys. żołnierzy afgańską armię i niezdyscyplinowane siły policyjne sprawia, że po wycofaniu się większości zachodnich wojsk wraz z 2014 roku Afganistan najpewniej pogrąży się w chaosie.
Scenariusz ten, najbardziej pesymistyczny dla Zachodu, opiera się także na innych przesłankach. Najważniejszą jest, wielce wymowna, absencja delegacji Pakistanu na spotkaniu w Bonn. Islamabad umotywował ją pożałowania godnym omyłkowym atakiem (z 26 listopada br.) amerykańskich helikopterów na pakistańskich żołnierzy, który spowodował śmierć blisko 30 wojskowych. Jednak brak udziału w konferencji jest dla Pakistanu wygodny, a nawet korzystny. Pakistańczycy, którzy wykreowali talibów w latach 90. i sympatyzowali z ich rządami w Afganistanie, nie są zainteresowani zagranicznymi wpływami w tym kraju. Dla nich najkorzystniejsza jest sytuacja, w której zniechęcone kraje zachodnie opuszczają Afganistan i zapominają o nim. Wówczas Pakistan, przy wykorzystaniu chociażby grupy Hakkaniego (chronionej przez wywiad ISI) doprowadziłby do powstania w Kabulu reżimu zabezpieczającego podstawowe interesy Pakistanu. Przede wszystkim więc antyindyjskiego i zamkniętego na świat.
Postawa Pakistanu, coraz bardziej otwarcie demonstrującego znużenie amerykańską okupacją Afganistanu i zabiegającego o własne, wąsko rozumiane interesy, paradoksalnie ułatwia podjęcie decyzji o zakończeniu misji w Afganistanie. Jest praktycznie pewne, że nie dojdzie do żadnego trwałego porozumienia afgańskiego rządu wspieranego przez Amerykanów i siły ISAF z talibami i rebeliantami (wspieranymi mniej lub bardziej bezpośrednio przez Pakistańczyków). Zamordowanie byłego prezydenta Afganistanu Burhanuddina Rabbaniego, głównego negocjatora z talibami pod koniec września br. pokazuje, że pokój i pojednanie nie są w interesie talibów i ich stronników. Nawet jeśli do 2014 roku uda się zawrzeć jakąś formę porozumienia, jego trwałość wobec, przypominam, wycofania większości sił zachodnich, należałoby poddać w wątpliwość.
Światełko w tunelu
Czy sukces w Afganistanie jest możliwy? Jeśli zdefiniujemy go jako utrzymanie względnej stabilności po wycofaniu się zachodnich wojsk, pozytywna odpowiedź zależeć będzie od siły afgańskiej armii. Ma ona osiągnąć do 2014 roku liczebność 350 tys. żołnierzy. O ile będzie ona nieźle wyposażona i jako tako wyszkolona, na przeszkodzie jej skutecznego działania mogą stanąć podziały etniczne. Czy armia stanie się de facto jedyną ponadetniczną instytucją w kraju? Instytucją prawdziwie narodową, jednoczącą wszystkich Afgańczyków (Pasztunów, Uzbeków, Tadżyków, Hazarów i innych)?
Badania przeprowadzone przez organizację pozarządową Asia Foundation pozwalają mieć nadzieję, że czarne scenariusze nie muszą się spełnić. Według raportu Asia Foundation, którego kluczowe fragmenty przytacza The Economist, 74% Afgańczyków jest zadowolonych z działalności rządu, a zaufanie do władz prowincjonalnych sięga nawet 80%. Jednocześnie liczba Afgańczyków, którzy nie pałają sympatią do talibów wzrosła z 36% w 2009 roku do 64% obecnie. Większość Afgańczyków popiera też dążenie do zawarcia porozumienia z talibami i rebeliantami. Dzięki ogromnym pieniądzom i wysiłkowi zagranicznych wojsk, NGOsów oraz władz afgańskich, poprawiają się także warunki bytowe społeczeństwa. Powszechnieje dostęp do opieki zdrowotnej czy edukacji. Powstaje infrastruktura transportowa i energetyczna, a coraz większe połacie ziemi są oczyszczane z min pamiętających jeszcze inwazję ZSRR w latach 80. ubiegłego stulecia.
Realistyczna analiza
Niestety, pozytywne sygnały płynące z Afganistanu mogą nie wystarczyć do zmiany obrazu sytuacji. Wydaje się, że militarne pokonanie talibów i rebeliantów nie będzie możliwe. Polityczne rozwiązanie jest natomiast blokowane przez Pakistan. Islamabad może pozwolić sobie na luksus grania na zwłokę, w przeciwieństwie do państw koalicji zachodniej. W ostatecznym rozrachunku, nowe afgańskie władze będą zdane na łaskę Pakistanu – najpotężniejszego sąsiada, do tego żywotnie zainteresowanego układem sił w Kabulu.
Stąd konferencja w Bonn z 5 grudnia, w której Pakistan nie wziął udziału, była wydarzeniem z kategorii tych, gdzie robi się ładne zdjęcia i wygłasza podniosłe przemówienia. Droga do rzeczywistego ustabilizowania Afganistanu, nie jako bezpiecznej przystani dla islamskich radykałów, a quasi-autorytarnego państewka zapewniającego pewną stabilność i przewidywalność w relacjach międzynarodowych, wiedzie tylko i wyłącznie przez Pakistan. Pytanie, jak zachęcić Pakistan do przyjęcia bardziej konstruktywnej, z zachodniego punktu widzenia, postawy pozostaje na razie bez odpowiedzi.
Piotr Wołejko