Quo vadis Turcjo? Odpowiedź na to pytanie jeszcze 10 lat temu nie przysporzyłaby nam większych trudności. Poparcie dla wstąpienia Turcji do Unii Europejskiej wyrażało wówczas ok. 60-70 procent Turków, a akcesja nie wydawała się bardzo odległa. Ostatnia dekada przyniosła jednak zdarzeń, które, niczym silne wiatry pomiędzy mitycznymi Scyllą a Harybdą, zepchnęły turecki okręt z kursu.
Trochę historii
Warto przypomnieć, że nadzieje Turcji na członkostwo we Wspólnotach Europejskich rozbudzono już w 1963 roku. W tej chwili można bez wątpliwości stwierdzić, że 50. rocznica zawarcia umowy stowarzyszeniowej, znanej jako Porozumienie z Ankary, będzie smutnym przypomnieniem niespełnionych obietnic, rozwianych nadziei i, najpewniej, podkreśleniem braku zrozumienia. Zdecydowana opozycja wobec akcesji Republiki Tureckiej zyskuje w Europie coraz większe poparcie. Kapitał polityczny na przekreślaniu europejskich ambicji Turcji zbijają nie tylko prawicowi populiści, ale przywódcy „dwóch motorów” integracji europejskiej – Angela Merkel i Nicolas Sarkozy.
Od NATO do ropy i gazu
Przyciągnięcie Turcji do Europy i powiązanie jej z Zachodem było główną ideą przyświecającą Stanom Zjednoczonym w latach następujących po zakończeniu drugiej wojny światowej. Ameryka uratowała Turcję przed wpływami sowieckimi, kiedy Moskwa ostrzyła sobie zęby na przejęcie kontroli nad strategicznie istotnymi cieśninami Bosfor i Dardanele. Turcja szybko stała się kluczowym członkiem NATO i jednym z najważniejszych elementów amerykańskiej strategii powstrzymywania wpływów Związku Radzieckiego.
Dzisiaj Turcja posiada drugą największą armię w NATO, ustępując liczebnością tylko Stanom Zjednoczonym. Jednak liczba żołnierzy nie decyduje już o strategicznym znaczeniu Ankary jako kluczowego partnera i sojusznika. O wiele ważniejsza jest geografia, która determinuje rolę Turcji jako główny kraj tranzytowy dla surowców energetycznych z regionu Morza Kaspijskiego, a w mniejszym zakresie także Bliskiego Wschodu. Przez terytorium Turcji już teraz biegną istotne rurociągi, w szczególności ropociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan. Turcja może pomóc Europie uniezależnić się częściowo od dostaw gazu z Rosji, umożliwiając tranzyt gazu azerskiego, turkmeńskiego, a może także irańskiego do Europy.
Znaczenie Turcji jest nie do przecenienia ze względuna jej wpływyw regionie Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej. Kraj ten jest także uważany za umiarkowanie islamski, i taką „wizję” islamu Europa chce promować.
Dotychczasowe negocjacje z UE
Niestety, lata zaniedbań, po obu stronach, doprowadziły do obecnej sytuacji, w której Turcja wcale nie musi opowiedzieć się po stronie Zachodu. Pod wpływem Niemiec, Francji czy Austrii postępy w akcesji Turcji do UE zostały praktycznie wstrzymane. Osiem spośród trzydziestu pięciu rozdziałów negocjacji pozostaje „zamrożonych”, zaledwie jeden z rozdziałów zamknięto porozumieniem. Obstrukcja ta wyraźnie ostudziła zapał Turków, którzy w sondażach wyrażają odmienne niż dekadę wcześniej zdanie. Za wstąpieniem do Unii opowiada się ok. 30-40 procent społeczeństwa.
I choć przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, podczas niedawnego wystąpienia na Uniwersytecie Kopenhaskim zapewniał, że w Unii jest miejsce dla Turcji i stwierdził, że pozostawienie Turcji za drzwiami byłoby „kompletną pomyłką„, to nie Komisja a państwa członkowskie podejmą decyzję ws. Republiki Tureckiej. Nawet jeśli, jakimś cudem, Niemcy, Francuzi, Austriacy czy Holendrzy zmienią zdanie, jest jeszcze problem grecki.
Twarde orzechy do zgryzienia
Przyszłość Turcji w Europie może zależeć od rozwiązania dwóch kwestii: Cypru i Kurdów. Druga kwestia teoretycznie wydaje się być łatwiejsza do rozwiązania, a rząd Recepa Erdogana, sprawującego urząd już drugą kadencję, uczynił wiele małych kroków w kierunku porozumienia z Kurdami. Zamieszkujący górzysty wschód Turcji Kurdowie, którzy stanowią ok. 20 procent z ponad 76 milionów populacji, nie domagają się już niepodległości, ale równouprawnienia i zakończenia dyskryminacji. Walka o prawa mniejszości kurdyjskiej kosztowała życie tysiące cywilów od setki żołnierzy. Wcześniej rządy tureckie wykorzystywały do zwalczania kurdyjskich bojówek wojsko, ale – jak się zwykle okazuje – nie ma mowy o sukcesie wyłącznie militarnym, bez rozwiązania politycznego.
Problem Cypru jest o wiele bardziej skomplikowany, a jego źródła sięgają nie dekad, a wieków. Cypr wchodził niegdyś w skład Imperium Otomańskiego i w trakcie rządów tureckich na wyspie osiedliła się pewna liczba Turków. Wraz z wewnętrznym rozkładem kraju, który stał się bardzo widoczny w XVIII wieku ub. tysiąclecia, wpływy Turcji słabły. Przekładało się to na straty terytorialne, polegające głównie na wypychaniu Turcji z Europy. W 1878 roku Najwyższa Porta zaproponowała (po raz kolejny) Wielkiej Brytanii przejęcie kontroli nad Cyprem w zamian za sojusz obronny wymierzony w Rosję.
Brytyjczycy opuścili wyspę prawie sto lat później, w 1960 roku. Zdominowane przez Greków państwo czuło naturalną więź z kontynentalną Grecją, a idea Wielkiej Grecji, czyli zjednoczenia Cypru z macierzą, była wielce popularna. Społeczność turecka była oczywiście odmiennego zdania. Kiedy w 1974 roku, pod wpływem rządzących Grecją tzw. czarnych pułkowników, doszło do obalenia rządu i przejęcia władzy przez zdecydowanie antyturecki ruch zjednoczeniowy, Turcja zdecydowała się na zbrojną interwencję, chroniąc miejscową populację pochodzenia tureckiego. Od tego czasu wyspa jest podzielona na dwie części, grecką – która znajduje się w UE, oraz turecką – której niepodległość uznawana jest wyłącznie przez Ankarę.
Próby zakończenia konfliktu i zjednoczenia podzielonej wyspy nie przynoszą powodzenia, gdyż Grecy odrzucają taką możliwość. Z drugiej strony, bojkotują możliwość uznania Tureckiej Republiki Cypru Północnego jako państwa, co pozwoliłoby mieszkańcom tej części wyspy na rozpoczęcie normalnego życia. Grecja wraz z Cyprem blokują możliwość akcesji Turcji do Unii Europejskiej.
Tożsamość Turcji
Uporanie się z problemami Kurdów i Cypru to jednak nie wszystko. Turcja musi poradzić sobie sama ze sobą, z legacją pozostawioną przez założyciela Republiki, Mustafę Kemala Paszę, zwanego Ataturkiem. Odseparowanie państwa od religii (od podbicia Egiptu na początku XVI wieku sułtan turecki był także kalifem), czyli sekularyzm i laicyzm, stanowią fundament republikańskich rządów. Na straży dziedzictwa Ataturka stoi armia, która wielokrotnie obalała demokratycznie wybrane rządy, oskarżając je o próbę islamizacji kraju oraz elity biurokratyczne oraz prawnicze. Ograniczenie wpływów armii jest warunkiem uznania demokracji tureckiej za dojrzałą, gdyż nie do pomyślenia jest, aby w kraju unijnym armia usunęła bądź zmusiła do ustąpienia wybrany przez obywateli rząd.
Z drugiej strony, czy demokracja jako idea jest warta ryzyka utraty Turcji i jej transformacji w kraj islamski? Czy takie zagrożenie istnieje i jest na tyle poważne, że powinno być brane pod uwagę? Czy, pod rządami umiarkowanych islamistów z Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), kraj nie podlega ledwie zauważalnej transformacji? Czy osoba Feitullaha Gulena, charyzmatycznego tureckiego emigranta mieszkającego w USA, i jego działalność są zagrożeniem dla istnienia Turcji jaką znamy? Czy rzeczywiście zamiast kibicować dalszemu osłabieniu sekularystycznej armii nie powinniśmy przyjrzeć się rosnącym wpływom człowieka, który przez niektórych nazywany jest tureckim Chomeinim?
Długa droga do Brukseli
Bez wątpienia Turcja nie jest gotowa do przystąpienia do Unii Europejskiej dziś czy jutro. Omówione wyżej problemy to tylko wierzchołek góry lodowej, a jednocześnie przysłowiowa kula u nogi. Do poprawy jest wiele bardziej przyziemnych i oczywistych spraw, jak równouprawnienie kobiet, tolerancja dla wyznawców innych religii (choć niewielu ich w Turcji, nie mogą czuć się bezpiecznie), reforma kodeksu karnego etc.
Mimo postępu, Ankarę nadal dzieli od Brukseli przepaść. Turcja może zdecydować się ją obejść, co zajmie jednak bardzo dużo czasu. Może spróbować skorzystać z prowizorycznych mostów, takich jak chociażby potrzeby energetyczne Europy i szczególna rola Turcji w tym zakresie. Przeprawy te jednak starają się zniszczyć Niemcy czy Francuzi, którym na gazie i ropie znad Morza Kaspijskiego nie bardzo zależy. Turcja może również machnąć ręką na „niewdzięczników” z UE i pójść własną drogą, wzmacniając więzi w regionie oraz w Azji Centralnej, zabezpieczając przy okazji własne potrzeby energetyczne w Rosji oraz Iranie.
Cytując Talleyranda
Rozsadzenie Unii Europejskiej przez przyjęcie biednej, muzułmańskiej Turcji to główne hasło sceptyków jej akcesji. Podobno wsparcie tureckich rolników rozsadziło by unijny budżet, a dziesiątki milionów muzułmanów doprowadziłoby do islamizacji Europy, nie pamiętającej już o swojej chrześcijańskiej przeszłości. Z całą pewnością przyjęcie Turcji wymagałoby głębokiej reformy samej Unii, jej instytucji, budżetu oraz celów politycznych. Sądzę, że korzyści z integracji z Turcją dalece przewyższają koszty.
I wcale nie mam na myśli PR-owskiego sloganu o wynagrodzeniu umiarkowanych muzułmanów za ich umiarkowanie i przekazanie tym samym wyraźnego sygnału innym krajom i społecznościom muzułmańskim. Wpuszczając Turcję do europejskiego klubu na stałe wiążemy ten kluczowy kraj z Zachodem i jego cywilizacją. Unia zyskuje szansę na nowe otwarcie na Bliskim Wschodzie, Kaukazie i Azji Centralnej. Potrzeby energetyczne Europy, zwłaszcza jej środkowej i wschodniej części, mogłyby zostać łatwiej zaspokojone.
Podjęcie decyzji o przyjęciu Turcji do Unii Europejskiej wymaga rozumu i doświadczenia na miarę męża stanu. Jeśli bieżąca polityka i ciułanie głosów w perspektywie najbliższych wyborów zwyciężą, Europa może stracić szansę na przekształcenie się w prawdziwie globalną potęgę. Bez Turcji będziemy wiecznie tylko i wyłącznie klubem gospodarczym zrzeszającym rozwinięte państwa europejskie. Z Turcją możemy stać się także siłą polityczną, umiejscowioną w sposób wręcz fantastyczny aby wpływać na Bliski Wschód i Azję Centralną.
Niewykorzystanie szansy, którą mamy, byłoby gorsze niż zbrodnia, byłoby błędem.
Piotr Wołejko