Twórca niezwykle popularnego akronimu odchodzi z Goldman Sachs. Mowa o Jimie O’Neillu, który w 2001 r. stworzył skrót BRIC (tłum. na polski: cegła), zbierając cztery państwa rozwijające się pod jedną banderą. Chodzi oczywiście o Brazylię, Rosję, Indie i Chiny. O’Neill przewidywał dynamiczny wzrost gospodarczy tych państw i wynikającą z niego zmianę geografii politycznej i ekonomicznej w skali globalnej.
Ceglana gospodarka
Państwa wymienione przez O’Neilla w analizie Goldman Sachs postanowiły skapitalizować rosnące zainteresowanie i od 2006 roku instytucjonalizują swoje relacje poprzez organizowanie szczytów na różnych poziomach politycznych. W 2011 roku przyjęły nawet do swego grona Republikę Południowej Afryki, tworząc BRICS. Dobrze jest pokazywać się w popularnym medialnie gronie. Tak jak, swego czasu, wypadało bywać w lokalach na Powiślu.
Gospodarki państw BRIC urosły, według parytetu siły nabywczej, o 100 procent w ciągu ostatniej dekady. I to w zasadzie jeden z nielicznych punktów spajających dość osobliwe połączenie największych państw rozwijających się w ugrupowanie o nazwie BRIC.
Siła w różnorodności
Brazylia w okresie dwóch kadencji prezydenta Luli wyprowadziła z ubóstwa dziesiątki milionów obywateli, m.in. za pomocą programu Bolsa Familia. Dzięki temu powstał ogromny rynek wewnętrzny. Brazylia jest także potęgą eksportową, korzystającą z boomu na surowce naturalne oraz produkty rolne. Od niespełna roku jest również szóstą największą gospodarką świata.
Rosja startowała z niskiej bazy, podnosząc się po kryzysie finansowym z końca poprzedniego tysiąclecia. Co więcej, jej wzrost oparty jest głównie na eksporcie surowców, w szczególności energetycznych. Państwo rosyjskie skonsolidowało przemysł wydobywczy, przejmując kontrolę nad ropą i gazem, i czerpało wielkie korzyści z ich wysokich cen na światowych rynkach.
Indie są potężnym i różnorodnym państwem, często na siłę porównywanym z Chinami. W starciu z nimi zazwyczaj wypadają gorzej, lecz błędem jest twierdzenie, że winny temu jest ustrój demokratyczny. Jak słusznie zauważył publicysta New York Timesa Tom Friedman, w Indiach mamy słabe państwo i silne społeczeństwo obywatelskie, a w Chinach jest dokładnie odwrotnie. Na pierwszy rzut oka chiński model jest efektywniejszy, lecz bardzo ciężko to dziś ocenić. Wzrost Chin jest ekstensywny i może okazać się kosztowny ekologicznie, społecznie – a przez to także politycznie. Dziś Indie mają mnóstwo problemów z budżetem (zbyt duży deficyt), infrastrukturą, konkurencyjnością, a także – a może przede wszystkim – kastowym systemem społecznym, który coraz mniej przystaje do rzeczywistości XXI wieku.
Chiny rozwijają się dynamicznie od trzech dekad, przekraczając lub zbliżając się do dwucyfrowego tempa wzrostu. Od reform Denga wszyscy mogą się bogacić, a kraj stał się fabryką świata. W ostatnich latach Chiny przeskoczyły Japonię w rankingu największych gospodarek, lokując się tuż za Stanami Zjednoczonymi. Wschodnie wybrzeże kwitnie, realizowane są ogromne projekty infrastrukturalne (korzysta z nich także tzw. interior, m.in. Tybet – tutaj decydują względy polityczne i militarne), a spośród 10 największych portów handlowych świata aż pięć to porty chińskie (z Szanghajem na czele listy). Rosną też nierówności społeczne, kwitnie korupcja, a wiedzy o rzeczywistym stanie finansów publicznych (głównie prowincjonalnych) nie posiada chyba nikt.
Bardzo różnorodne są nie tylko gospodarki państw BRIC, lecz również ich interesy polityczne. Dwa z czterech państw to demokracje, trzy z czterech to mocarstwa atomowe, trzy z czterech to prawdziwe państwa rozwijające się. Trudno za takie uznawać Rosję, która uprzemysłowiła się już w latach 30. ubiegłego stulecia, ale od upadku ZSRR praktycznie nie modernizuje przemysłu, nie rozwija sektora usług i oparła swoją pomyślność na cenach ropy naftowej (i powiązanej z nią cenie gazu ziemnego). Rosja żyje wspomnieniem dawnej świetności, a jej wpływy zasadzają się na odziedziczonych po ZSRR: fotelu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ (stały członek z prawem weta), tysiącach głowic atomowych, potężnych siłach zbrojnych i sieci rurociągów. Do tego dochodzą wpływy w państwach i regionach, gdzie ZSRR dominował bądź aktywnie działał (WNP, Libia, Syria, Wietnam).
Gorzej z polityką
W układzie BRIC brakuje inicjatyw i interesów, które spajałyby wszystkich jego członków. Rosja ma świetne relacje militarne z Indiami, którym od dekad dostarcza sprzęt wojskowy, ale już z Chinami stosunki na tym polu są chłodniejsze – Moskwa oskarża Pekin o kopiowanie rosyjskich technologii i stara się nie dostarczać Chinom najbardziej zaawansowanego uzbrojenia. Z tyłu głowy decydentów na Kremlu musi tkwić obawa o ewentualną zmianę granic na rosyjskim Dalekim Wschodzie. Brazylia z kolei rozwija własny przemysł zbrojeniowy, a na zakupy udaje się tam, gdzie chce, kupując sprzęt od państw europejskich, USA, Rosji czy Izraela.
W Radzie Bezpieczeństwa ONZ, gdzie obok Rosji zasiadają także Chiny, wspólnota interesów występuje dość często, a Chiny cieszą się z faktu twardej postawy Rosji wobec państw zachodnich. W ten sposób Rosja bierze na siebie większą część złości tzw. międzynarodowej opinii publicznej, a interesy Chin są zabezpieczone. Indie generalnie są pasywne na arenie globalnej, grając zdecydowanie poniżej swojego potencjału. Brazylia wyrasta na regionalnego hegemona i jej głos jest coraz bardziej słyszalny. Podobnie jak Chiny, Brazylia postawiła na relacje z krajami tzw. Południa (ubogie Południe, bogata Północ – dziś ten podział coraz bardziej się zaciera), w szczególności z Afryką.
Bliska współpraca dotyczy głównie takich obszarów jak ochrona rolnictwa w ramach rozmów o pogłębieniu porozumień dot. wolnego handlu czy walce ze zmianami klimatycznymi. Są to jednak dość ogólne zagadnienia. Ze spotkań szefów państw (odbywają się od 2009 r.) niewiele wynika. Opowiadają się oni za multipolarnym układem sił, lecz nie ma zgodności co do szczegółów tego układu. Najprostszy przykład dotyczy poszerzenia grona stałych członków RB ONZ (dziś jest ich pięciu i dysponują prawem weta) o nowe państwa. Do tego grona aspirują m.in. Indie i Brazylia, ale nie cieszą się specjalnym poparciem partnerów z BRIC – Rosji i Chin.
Kto zyska popularność w następnej dekadzie?
Jim O’Neill miał biznesowego nosa, wskazując w 2001 roku na cztery kraje rozwijające się, które mogą przysporzyć inwestorom znacznych zysków, a na politycznej mapie świata doprowadzić do znacznego przesilenia. Stworzył atrakcyjny akronim, który zrobił zawrotną karierę. Dziś wskazuje się na Turcję, Meksyk, Indonezję czy Tajlandię jako kolejne tygrysy gospodarcze. Grupa MITT złożona z ww. najpewniej odniesie sukces. Można ją poszerzać o inne kraje, jak chociażby Iran, Mongolię, Kolumbię czy Wenezuelę, które – przy odpowiedniej sytuacji politycznej – mogą szybko się wzbogacić. Wszystko to będzie miało tylko jedną, znaną z BRIC, wadę – niewielka spójność polityczna ugrupowania, którą zainteresowani próbują na siłę wykreować.
Piotr Wołejko