Decyzja Baracka Obamy o wyborze reprezentującego Delaware senatora Joe Bidena na kandydata na wiceprezydenta mocno mnie zaskoczyła. Obama zaprzecza bowiem swojej dotychczasowej kampanii, stawiając na typowego waszyngtońskiego insidera.
65-letni Biden został wybrany do Senatu w wieku zaledwie 30 lat, minimalnym dopuszczalnym przez konstytucję. Senatorem jest nieprzerwanie przez 35 lat – z obecnych senatorów tylko czterech ma dłuższy staż na Kapitolu. Dość komicznie wygląda więc reklamówka wyborcza Obamy sprzed mniej niż dwóch tygodni, w której krytykuje on McCaina jako największą gwiazdę Waszyngtonu przez dekady. Gwiazdę, która prowadzi dobrze znane waszyngtońskie gierki.
Problem w tym, że rywal Obamy – senator McCain – został kongresmanem prawie dekadę po Bidenie, a w Senacie znalazł się w 1986 roku. Jako zaklinanie rzeczywistości należy uznać pierwsze zdanie opisujące Bidena, które opublikował na stronie swojej kampanii sztab demokratycznego kandydata na prezydenta (choć nominację otrzyma dopiero, oficjalnie, na trwającej właśnie konwencji w Denver): „Joe Biden is a rare mix. A leader who has worked for decades in Washington, but has never lived there.” (Joe Biden stanowi rzadkie połączenie – od dekad pracuje w Waszyngtonie, ale nigdy tam nie mieszkał).
Na swojej stronie internetowej Biden pisze, iż cały czas mieszka w Delaware i dojeżdża na sesje Senatu, kiedy się odbywają. Czy można jednak powiedzieć, że Biden nie zna Waszyngtonu i nie umie się poruszać w tym mieście? Czy można twierdzić, że przez 35 lat cały czas jest outsiderem? Czy można uznać za prawdziwe stwierdzenie, promowane teraz przez sztab Obamy, że przez te wszystkie lata to Biden zmieniał Waszyngton, a Waszyngton nie zmienił Bidena? Każdy musi odpowiedzieć sobie na te pytania sam. Mnie to zupełnie nie przekonuje.
Rzekomy outsider Obama i insider do szpiku kości Biden to tandem, który być może ma szanse na zwycięstwo. Jednocześnie jest to jednak tandem, który całkowicie zaprzecza głównemu hasłu i myśli przewodniej kampanii Baracka Obamy. Jaka jest bowiem wiarygodność głoszenia zmiany (change) przez człowieka, który czwartą dekadę jest na szczytach władzy? Można powiedzieć, że kampania senatora z Illinois przechodzi właśnie terapię szokową. Change We Can Believe In – to by było na tyle.
Biden podważa także drugi fundament kampanii Obamy (choć czy po podważeniu change cokolwiek jeszcze zostaje?) – judgement (osąd). Dlaczego? Otóż w kluczowej sprawie, wojnie w Iraku, Biden zajął całkowicie odmienne stanowisko od Obamy. Senator z Illinois z dumą obnosi się ze swoim sprzeciwem wobec amerykańskiej inwazji na Irak, a senator z Delaware i – być może – przyszły wiceprezydent poparł inwazję w senackim głosowaniu z 2002 roku. Biden odwiedził także niedawno Tbilisi – w tym samym czasie Obama znajdował się w cieniu McCaina i zdecydowanie wyglądał na wyciągniętego prosto z urlopu ignoranta.
Richard Miniter, publicysta i ekspert ds. stosunków międzynarodowych, członek Hudson Institute, określa Bidena na swoim blogu mianem prawie neokonserwatysty (almost a neocon). Doświadczenie Bidena na niewiele przyda się Obamie, jeśli prezentują oni odmienne szkoły myślenia i zajmują przeciwstawne stanowiska. Zamiast uzupełnić braki Obamy w kwestiach zagranicznych, Biden będzie je tylko uwydatniał.
O takich oczywistościach jak to, że Biden nie „pociągnie” za sobą żadnego znaczącego stanu, czy też o tym, że dla większości Amerykanów pozostaje anonimowy, pisał nie będę. Zatrzymam się jeszcze przy wypowiedziach Bidena, które mogą Obamie napytać wiele biedy. Joe Biden znany jest z tego, że uwielbia przemawiać i komentować. Często używa sformułowań ostrych, ironicznych czy nawet sarkastycznych.
Swego czasu Biden powiedział o Obamie, że jest pierwszym wygadanym i czystym afroamerykańskim kandydatem na prezydenta. Innym razem stwierdził, że Obama nie posiada niezbędnego doświadczenia, aby być prezydentem. Chwalił i usystematyzował na łamach National Review Jim Geraghty. Komentarze dot. wyboru Bidena na wiceprezydenta zebrano także tutaj. też Johna McCaina, podkreślając, że senator z Arizony jest jego przyjacielem i byłoby wielkim honorem dla niego [Bidena] kandydować z albo przeciwko McCainowi. Trochę „niefortunnych” wypowiedzi Bidena
Jeśli dodamy do tego fakt, iż Biden otwarcie przyjmuje pieniądze od lobbystów oraz rozmaitych przedsiębiorców i firm (w ostatnim czasie głównie prawniczych) – Obama mocno krytykuje takie postępowanie, a Nancy Pelosi na konwencji w Denver zapewniała o zmniejszeniu wpływów lobbystów na proce tworzenia prawa – otrzymamy bardzo ciekawy obraz. Oto Biden jest zaprzeczeniem Obamy i jego głównych haseł wyborczych. Platforma Obama-Biden składa się ze sprzeczności i różnic, które skwapliwie będzie wykorzystywała republikańska machina wyborcza. Ciekawy artykuł o wyborze Bidena znajdziecie tutaj.
Ważny punkt zauważa Seth Swirsky – 65-letni Biden niweczy linię ataku na McCaina związaną z jego wiekiem. Jak można krytykować 71-latka, jeśli startuje się w tandemie z kimś zaledwie o kilka lat młodszym? Tymczasem czarny PR był do tej pory na tyle skuteczny, że Johna McCaina kojarzy się jako starego, a Baracka Obamę jako niedoświadczonego.
Na koniec mała ciekawostka związana z tzw. pork-barrel spending. Krytykujący wszem i wobec praktykę „doczepiania” do ustaw projektów finansowanych z budżetu federalnego, a dotyczących stanów bądź okręgów, z których wywodzą się kandydaci, John Mccain – jako jeden z zaledwie czterech senatorów (na stu) nie wydał w ten sposób ani centa z kieszeni podatnika. Obama i Biden natomiast wydali 215 milionów dolarów. Dokładne podsumowanie znajdziecie na stronie organizacji Citizens Against Government Waste.
Podsumowując, Joe Biden to fatalny wybór Baracka Obamy. Jak napisał jeden komentator, sztab Obamy spędzi wiele bezsennych nocy głowiąc się nad tym, co też rano chlapnie Biden.
Piotr Wołejko