Dwie różne perspektywy z jakich można spojrzeć na sytuację w Mali. Piotr Wołejko opisuje rolę i powody dzisiejszego zaangażowania Francji w pomoc Mali, z drugiej strony Michał Hola przybliża przyczyny które doprowadziły do obecnej sytuacji… cofając się aż do Afganistanu lat ’80-tych.
Po naszej stronie barykady
Decyzja o zaangażowaniu się w wojnę domową w Mali nie przyszła Paryżowi łatwo. Francja próbuje unikać określenia „Żandarm Afryki”, które wynika z wielu interwencji podejmowanych na Czarnym Lądzie. Tylko w 2011 roku Francuzi brali udział w operacjach w Libii (obalanie Kaddafiego) i Wybrzeżu Kości Słoniowej (usunięcie Laurenta Gbagbo, który nie chciał ustąpić mimo porażki w wyborach prezydenckich). Jeszcze wcześniej, bo w 2008 roku, francuscy żołnierze wspierali reżim Idrissa Deby’ego w Czadzie. Skutecznie.
Dziś Deby odwdzięcza się, zapowiadając wysłanie do Mali aż 2000 zaprawionych w boju żołnierzy. Po kilka setek (albo więcej, na razie pojawiają się sprzeczne doniesienia) dorzucą członkowie ECOWAS – Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej: Nigeria, Senegal, Niger, Burkina Faso, Togo. Łącznie siły afrykańskie mają liczyć blisko 6000 żołnierzy. Mandatu do prowadzenia operacji Rada Bezpieczeństwa ONZ udzieliła jeszcze w grudniu 2012 r. Rezolucja zezwala też wszystkim państwom członkowskim ONZ przyłączyć się do operacji zwanej AFISMA (African-led International Support Mission in Mali). Francuzom zależy na tym, aby afrykańskie wojska jak najszybciej dotarły do Mali i przejęły główny ciężar walk. Zdają sobie jednak sprawę z tego, że są to pobożne życzenia. Dlatego francuska operacja zakłada udział ponad 2500 żołnierzy wraz z istotnym wsparciem lotniczym (samoloty startują z lotnisk we Francji i tankują w powietrzu).
Działania podejmowane przez Francuzów w Mali są realizacją przyjętej w 2008 roku reformy wojskowej o charakterze doktrynalnym. Francuskie siły zbrojne mają przejść od obrony terytorialnej do aktywnego reagowania na globalne zagrożenia, m.in. zwalczania terroryzmu w kraju i za granicą, głównie w krajach frankofońskich (ze szczególnym uwzględnieniem Afryki – gdzie znajduje się ponad 200 tys. Francuzów). Podjęto decyzję o zamknięciu zbędnych baz wojskowych, w tym w Senegalu i Dżibuti (przejęta przez Amerykanów). Utrzymano bazę w Gabonie, utworzono nową w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Takie usytuowanie otwiera Francuzom możliwości działania na Oceanach Atlantyckim i Indyjskim.
Wśród wielu przyczyn podjęcia przez Francję interwencji w Mali warto wyróżnić następujące:
- Rebelianci z północy Mali postanowili uprzedzić, planowaną na jesień br., misję państw ECOWAS, rozpoczynając ofensywę na południe kraju. Rosnące wpływy organizacji i ugrupowań o charakterze radykalnym bądź otwarcie terrorystycznym niosły za sobą istotne zagrożenia dla kolejnych państw regionu, a także dla terytorium Francji – obawa przed zagrożeniem terrorystycznym;
- Destabilizacja polityczna zagraża francuskim obywatelom, ale przede wszystkim interesom gospodarczym. Sąsiadujący z Mali Niger jest czołowym dostawcą uranu dla francuskiego przemysłu atomowego, a Mali jest trzecim największym producentem złota w Afryce (ok. 50 ton rocznie). Obrona status quo ma znaczenie na każdym szczeblu: politycznym, militarnym i gospodarczym;
- Spadające sondaże prezydenta Hollande’a, uznawanego za słabego przywódcę. Zagraniczna eskapada wojskowa prowadzona pod szczytnymi hasłami wpływa pozytywnie na wizerunek prezydenta. Argument dyskusyjny, lecz należy zwrócić uwagę na to, że problemy w Mali to nic nowego, a pogłoski o ewentualnej interwencji trwały od miesięcy. Badania opinii publicznej pokazują, że Francuzi w zdecydowanej większości (60-70 proc., w zależności od sondażu) popierają malijską operację. W tym samym czasie Francja nie decyduje się na interwencję w Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie trwa rebelia przeciwko reżimowi prezydenta Bozize. Ma ona jednak charakter stricte wewnętrzny, brakuje pierwiastka zagrożenia radykalnym islamem czy terroryzmem.
Z punktu widzenia Francji najważniejsze jest, by interwencja okazała się krótkotrwała i nie przerodziła się w długą walkę partyzancką. Francuzi bardzo nie chcą znajdować się na pierwszym froncie walk i stąd naciski na państwa regionu, by przejęły ciężar zaangażowania na siebie. Chwilowo to się raczej uda. Malijska armia jest słaba, zdemoralizowana i rozbita, a ma przeciw sobie zdeterminowanych, najczęściej dobrze wyszkolonych i nieźle uzbrojonych rebeliantów. Francuzi muszą wziąć na siebie ciężar walk i, przy wsparciu z powietrza, zainicjować kontrofensywę, by odbijać północ Mali (przejęli kontrolę nad Timbuktu i Kidalem, przeciwnicy póki co unikają bezpośrednich starć). Docelowo to afrykańscy sojusznicy zajmą się „doczyszczaniem” odbitego terytorium oraz jego utrzymaniem. Rolą francuskich żołnierzy będzie zabezpieczenie kluczowych miejsc i instalacji. Rebelianci i islamiści szykują się do wojny partyzanckiej.
Mimo militarnego charakteru operacji, kluczowym problemem jest przywrócenie politycznej stabilności w Mali. Będzie to wymagało znalezienia porozumienia między południowcami z Bamako, stolicy kraju, a Tuaregami z północy, od których wszystko się zaczęło. A to tylko początek, bo nawet po wyparciu islamistycznych ugrupowań, liczne grupy i sami bojownicy nie rozpłyną się w powietrzu. Owszem, mogą „zaginąć” w przysłowiowych piaskach pustyni. Szczególne zagrożenie wynika z działalności zagranicznych bojowników. Mogą oni jeszcze przez dłuższy czas destabilizować kraje regionu.
Na koniec wypada zwrócić uwagę na wyjątkowo ograniczoną pomoc, jaką Francuzom zaoferowali europejscy sojusznicy: kilkanaście samolotów transportowych, wsparcie logistyczne, dane wywiadowcze, obietnica wysłania niewielkich misji szkoleniowych (w tym polskiej). Można powiedzieć, że to i tak dużo, bo w przypadku Libii niektóre kraje (vide Niemcy) byli przeciwni zaangażowaniu. Pokazuje to, jak iluzoryczna jest unijna wspólna polityka zagraniczna i obrony. Z drugiej strony, siła zazwyczaj stała po stronie NATO (Stanów Zjednoczonych), a europejskie doświadczenia sprowadzają się ostatnimi czasy do misji o charakterze cywilno-administracyjnym, odbudowy i tworzenia struktur państwowych etc. Tutaj rola UE mogłaby być większa. Ale czy będzie?
Po drugiej stronie barykady
Dżihad do Zachodniej Afryki przybył na dobre wraz z „afgańskimi Arabami” (weteranami walki w Afganistanie przeciwko agresji Związku Radzieckiego). Zagraniczni muzułmanie napływali do Afganistanu od początku lat ’80-tych aż do zakończenia wojny. Dla pierwszej grupy nazywanej „wczesnymi afgańskimi Arabami” to była pierwsza i najważniejsza wojna globalnego Islamu. Druga grupa przybyłych już w drugiej połowie lat ’80-tych nie kierowała się wyłącznie ideologią Abdullaha Azzama, lecz odbywała wyjazdy na front walk z chęci przeżycia przygody lub wręcz w celach turystycznych. Prawdziwy potencjał obu tych grup ujawnił się wraz z ich powrotem do domów. Tak dla części z nich rozpoczęła się wędrówka po kolejnych frontach walki w ramach globalnego dżihadu, a dla innych celem stały się działania prowadzone we własnych krajach.
Przyjmuje się, że atak z dnia 29 listopada 1991 r. dokonany na posterunek armii w algierskim mieście Guemar był pierwszym przykładem dżihadu na terenie Północnej Afryki. Ataku dokonała jedna z grup „afgańskich Arabów”, którzy powrócili do domu.
„Afgańczycy”, jak potocznie zwykło się ich nazywać, w 1992 r. powołali w Algierii pierwszą Zbrojoną Grupę Islamską (GIA). Nie bez znaczenia były środki finansowe przekazywane na ten cel z Pakistanu i Arabii Saudyjskiej. GIA odradzana pod rządami kolejnych przywódców działała aż do końca 2005 r., lecz dla rozpatrywania obecnej sytuacji w jej historii kluczowe są zupełnie inne daty. Grupa na początku lat ’90-tych miała zdolność przeprowadzania operacji militarnych poza granicami kraju. 24 grudnia 1994 r. członkowie GIA dokonali porwania samolotu Air France, a w latach 1995-1996 serii zamachów bombowych we Francji. Chociaż grupa oficjalnie istniała jeszcze kolejnych dziesięć lat to jej faktyczny koniec miał miejsce w latach 1998-1999 wraz z rozłamem dokonanym w GIA oraz amnestią ogłoszoną przez władze w Algierii.
We wrześniu 1998 r. byli członkowie GIA Hassan Hattab (powodowany niechęcią dla zabójstw ludności cywilnej dokonywanych przez grupę) Abou al-Barra oraz Amari Saifi założyli Salaficką Grupę Modlitwy i Walki (GSPC). Po usunięciu Hattaba radykałowie finalnie przejęli kontrolę nad GSPC. Kolejny przywódca Emir Nabil Saharaoui (a.k.a. Mustafa Abou Ibrahim) wbrew woli poprzednika zacieśnił związki grupy z al-Kaidą Osamy Bin Ladena. Po śmierci Saharaouina w czerwcu 2004 r. przywódcą grupy został Abu Musab Abdel Wadoud (a.k.a. Abdelmalek Broukdel) a po gwarancji wierności danej Osamie Bin Ladenowi 13 września 2006 r. oraz zmianie nazwy grupy na al-Kaidę Islamskiego Maghrebu (AQIM) 24 stycznia 2007 r. dynamika działań organizacji zaczęła niebezpiecznie wzrastać. Niewątpliwy wpływ na to miał członek AQIM Mokhtar Belmokhtar, nabywający swych przekonań podczas pobytu w Sudanie w połowie lat ’90-tych oraz później w wyniku relacji z Abu Mussabem al-Zarkawim oraz Abu Musabem al-Surim, wspierającymi globalny dżihad i al-Kaidę.
Tylko w ciągu dwóch następnych lat w kolejnych 6 samobójczych atakach zginęło 117 osób oraz porwano i zabito 6 cudzoziemskich zakładników. Poza zyskami czerpanymi z porwań poważne źródło dochodu dla grupy stanowił przemyt papierosów oraz kokainy, dostarczanej przez kolumbijski FARC. Ocenia się, że organizacja liczyła w tamtym czasie ok. 700 osób zgrupowanych w katibaty na czterech frontach, głównie w Algierii i Mali.
Możliwe, że to właśnie w okresie największego rozwoju grupy w czerwcu 2008 r. islamiści spojrzeli na południowy katibat el-Moulathamoune z zupełnie innej perspektywy. Na południe, którego centrum było Timbuktu zaczęli napływać ludzie, sprzęt, broń a przede wszystkim wiedza i pieniądze.
Środowisko organizacji śmiało można nazwać wrzącym tyglem. Członkowie poszczególnych grup wykazują różnoraką aktywność na froncie w Mali przeciwko władzom kraju wspomaganym przez Francję. Wciąż niejasne pozostają powiązania części z nich z władzami Algierii. Głównymi aktorami tej strony konfliktu są al-Kaida Islamskiego Maghrebu, Ruch na Rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej (MUJAO), Narodowy Ruch Wyzwolenia Azawadu (MNLA) oraz Bojownicy na Rzecz Religii (Ansar Dine). Grupy stanowią polityczno-militarno-religijną mieszankę członków ostatnich dwóch rebelii Tuaregów, weteranów walk w Libii (po obu stronach konfliktu), podmiotów chcących rozszerzenia konfliktu na inne kraje, islamskich radykałów i członków twardego jądra al-Kaidy. Grupy łączą relacje rodzinne i klanowe oraz liczne migracje bojowników. W osi konfliktu pojawiają się również działania komórek radykalnych islamistów z Maroka i Tunezji.
Na froncie w Mali znajdują się nie tylko bojownicy z Mali czy krajów sąsiadujących ale również Egipcjanie, Sudańczycy, Jemeńczycy czy Pakistańczycy. Według nieoficjalnych informacji Europejczyków walczących w Mali określa się jako „kilkudziesięciu”, pośród nich mogą być Brytyjczycy, Francuzi, Niemcy, Włosi, Hiszpanie.
Ruch na Rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej (MOJWA/MUJAO) do połowy 2011 r. formalnie stanowił część al-Kaidy Islamskiego Maghrebu. Jego wyodrębnienie oceniane jest jako próba rozszerzenia konfliktu o podłożu islamskim poza terytorium Algierii i Mali. Komisja Europejska uznała tę organizację za powiązaną z al-Kaidą zamrażając jej aktywa na początku grudnia 2012 r. Część z bojowników działała wcześniej w katibacie el-Moulathamoune, któremu przewodził Mokhtar Belmokhtar. W działaniach widać więcej wpływów klasycznej ideologii Bazy. 4 stycznia br. na zamkniętym forum wymiany radykalnych poglądów opublikowano oświadczenie MUJAO mówiące, że jedna z niedawno powołanych brygad nazwała trzy z czterech batalionów na cześć Abdullaha Azzama (mentora Osamy Bin Ladena), al-Zarqawiego (Emira al-Kaidy w Iraku i mentora Belmokhtara) oraz Abu al Libiego (ideologa i istotnego przywódcę al-Kaidy powiązanego z regionem).
24 stycznia br. z Ansar Dine wydzielił się Islamski Ruch Azawadu (MIA). Ruch jest dowodzony przez doświadczonych uczestników ostatnich dwóch rebelii Tuaregów. MIA odrzucając powiązania z al-Kaidą deklaruje gotowość do rozpoczęcia rozmów pokojowych. Jednocześnie członkowie Ruchu potwierdzają chęć dalszego stosowania działań zbrojnych i metod terrorystycznych.
Kluczem do zrozumienia przemian jakie zachodzą w rejonie Sahelu jest zrozumienie roli i wpływów Algierii a dokumenty je potwierdzające znów stanowią jeden z gorętszych tematów na brukselskiej giełdzie wywiadowczych zagadnień. Ostatni raz poszukiwano tych związków w 2010 r. w wyniku przesilenia we współpracy wywiadowczej Francji i Algierii. Wtedy też Komisja Europejska otrzymała raport poświęcony oficjalnie związkom polityki i Islamu w rejonie Sahelu, którego część poświęcono relacjom łączącym algierski Departament Wywiadu i Bezpieczeństwa z al-Kaidą Islamskiego Maghrebu. Dokument został przygotowany przez jedną z prywatnych firm doradczych. Powyższe pozwala stwierdzić, że autorem sukcesu algierskich wpływów jest siedemdziesięcioczteroletni generał Mohammed Mediene, Szef Departamentu Wywiadu i Bezpieczeństwa Algierii. Mediene piastujący stanowisko od dwudziestu trzech lat jest określany jako jeden z najbardziej wpływowych ludzi w kraju. Operacje nadzorowane przez Medienego w myśl zasady „dziel i rządź” mają znajdować odzwierciedlenie w poziomie infiltracji i próbach wpływu na wszystkie kolejne grupy od Pierwszej GIA a kończąc na ostatnio powstałym Islamskim Ruchu Azawadu.
Z kolei kluczem do prognoz poświęconych przyszłość dżihadu na terenie Afryki Zachodniej są dwie postaci: Abdul Droukdel oraz Mokhtar Belmokhtar. Po śmierci Younisa al-Mauretaniego uważa się ich za jedyne znaczące ogniwa mogące łączyć radykalizm religijny w regionie z klasyczną ideologią al-Kaidy oraz decyzyjnością twardego jądra grupy. Od połowy 2012 r. Droukdel wydaje się być zainteresowany budową pozycji al-Kaidy Islamskiego Maghrebu jako organizacji stowarzyszonej, w ramach której umacnia swoje wpływy. Mając na uwadze przeszłość Belmokhtara można sądzić, że to on czuje się sukcesorem pierwotnych idei Bazy i będzie zamierzał je realizować w praktyce, co potwierdzają jego działania z okresu ostatnich kilku lat, w tym oświadczenie wydane w związku z operacją porwania zakładników w algierskim In Amenas.
W obliczu pogarszającej się sytuacji w Sahelu do gry wchodzą znane z Afganistanu i Pakistanu samoloty bezzałogowe. Drony, na razie w roli dostarczycieli danych dla wywiadu, wesprą działania Francji i jej sojuszników. Kiedy zaczną się loty bojowe bezzałogowców? Jeśli islamiści zaczną przeprowadzać ataki wymierzone w siły francuskie, malijskie bądź afrykańskie, drony wejdą do akcji. Teraz wracają do regionu. W 2008 r. Stany Zjednoczone zamknęły bazę w Nauakchott w Mauretanii skąd prowadzono loty samolotów rozpoznawczych odpowiedzialnych za śledzenie działań al-Kaidy Islamskiego Maghrebu. Ciężar zadań został przeniesiony na bazy samolotów rozpoznawczych w Ouagadougou w Burkina Faso skąd nadal prowadzone są operacje przeciwko AQIM w Mauretanii oraz Mali lecz również przeciwko grupie Boko Haram na terenie Nigerii, Nigru, Czadu i Kamerunu. Ponadto z bazy jest prowadzone rozpoznanie nad całym terytorium Sahary. Zwiększenie ilości operacji połączone ze zmianą środka ciężkości działań na rzecz baz w Ugandzie, Południowym Sudanie, Etiopii, Dżibuti Kenii oraz na Seszelach mogło w mojej ocenie przyczynić się do wzrostu poczucia bezpieczeństwa a tym samym poziomu aktywności dżihadystów na tym obszarze. Refleksją przedstawicieli Stanów Zjednoczonych uznano potrzebę prowadzenia działań bojowych za pomocą dronów i według ostatnich dostępnych informacji baza ma zostać założona w Niamey w Nigrze.
Opracowanie tekstu:
Piotr Wołejko – Ekspert ds. polityki i bezpieczeństwa międzynarodowego, autor bloga Dyplomacja oraz publicysta portalu PolitykaGlobalna.pl
Michał Hola – Doradca ds. bezpieczeństwa, specjalista działań “tracking and targeting”, członek redakcji DziennikZbrojny.pl