W miniony weekend (23-24 listopada br.) w sprzyjających okolicznościach przyrody (Genewa, Szwajcaria) udało się zawrzeć tymczasowe (czas trwania to sześć miesięcy) porozumienie w sprawie irańskiego programu atomowego.
Główne punkty porozumienia to wstrzymanie przez Iran wzbogacania uranu powyżej 5%, zneutralizowanie posiadanych zasobów uranu wzbogaconego do 20%, ograniczenie liczby użytkowanych wirówek do wzbogacania uranu, zapewnienie nieskrępowanego dostępu do instalacji nuklearnych w Natanz i Fordow. W zamian Iran otrzyma stosunkowo niewiele – bardzo ograniczone uchylenie bądź poluzowanie sankcji gospodarczych. W ciągu kilku tygodni rozmowy zostaną wznowione, a ich celem będzie zawarcie pełnego porozumienia.
Zwycięstwo dyplomacji
Dyplomacja triumfuje. I nie mam tu na myśli tylko bloga Dyplomacja i jego autora. Od dawna bowiem pisałem (tag Iran) o irańskim programie nuklearnym, konsekwencjach ewentualnego skonstruowania bomby atomowej przez Iran, czy rozgrywce geopolitycznej wokół Teheranu. Studziłem gorące głowy naszych analityków, którzy uprawiali czarnowidztwo i cyklicznie przewidywali kolejne terminy amerykańskiej lub izraelskiej interwencji zbrojnej. Żadnej interwencji nie było. Iran nie wszedł w posiadanie broni A, chociaż od lat w mediach i analizach think-tanków pojawiają się informacje, iż już za dwa lata Iran będzie mógł taką broń skonstruować. Czas mija, a broni jądrowej jak nie było, tak nie ma. Nad kabaretowym występem izraelskiego premiera Netanjahu na forum ZO ONZ w ubiegłym roku nie ma się co rozwodzić.
Dyplomacja triumfuje, gdyż udało się – na razie częściowo – osiągnąć zakładane cele bez konieczności używania siły. Byłoby to zresztą dość trudne, a jednocześnie mogłoby wywołać szereg daleko idących konsekwencji. Iran, to nie Irak, jak głosi jeden z bardziej suchych żartów o blondynkach (Jedna blondynka pyta drugą: to jak się w końcu mówi, Irak czy Iran?). Irak dało się łatwo pokonać, ale co było później – dobrze wiemy. Iran to zupełnie inna para kaloszy. Inna kategoria wagowa, komentując to w kategoriach bokserskich. Zamiast wątpliwego, z punktu widzenia przyszłych korzyści, użycia siły, postawiono na kombinację sankcji ekonomicznych i zachęt do rozmów. Podobno pierwsze próby badania gruntu miały miejsce w marcu br., czyli na trzy miesiące przed wyborem Hassana Rouhaniego na prezydenta Iranu. Jeśli tak rzeczywiście było, to nowe otwarcie nowego prezydenta jest sterowane przez najwyższego przywódcę Islamskiej Republiki Iranu Alego Chemeneiego i nastąpiłoby bez względu na to, kto zastąpiłby Mahmuda Ahmadineżada. Nie umniejszam jednak roli Rouhaniego, który od początku kadencji prowadzi „ofensywę uroku”, poprawiając wizerunek swojego kraju i atmosferę wokół programu atomowego.
Geopolityczne otoczenie negocjacji
Zakończone sukcesem negocjacje nie były łatwe. Nie tylko sprzeciwiał się im Izrael, czy kraje arabskie z Arabią Saudyjską na czele (właśnie to mogło być prawdziwym powodem demonstracyjnego odrzucenia wyboru Rijadu na niestałego członka RB ONZ), dla których Iran jest głównym geopolitycznym przeciwnikiem. W pewnym momencie porozumieniu sprzeciwiła się Francja, która sprzedaje krajom arabskim, w tym Rijadowi, broń o wartości miliardów euro. Presja Stanów Zjednoczonych była jednak tak silna, że Paryż wycofał swoje obiekcje i udało się wynegocjować tymczasowe porozumienie.
Paradoksalnie, to nie same negocjacje z Iranem mogą stać się główną przeszkodą w osiągnięciu ostatecznego porozumienia. Głównym hamulcowym może być amerykański Kongres, który musi przegłosować zniesienie nałożonych na Iran sankcji. O ile ich nakładanie nie było przesadnie trudne, zazwyczaj przegłosowywano stosowne ustawy przygniatającą większością głosów, przy tylko symbolicznym sprzeciwie, to ze znoszeniem sankcji nie będzie tak łatwo. Kongres jest bowiem znacznie bliższy poglądom izraelskiego premiera Netanjahu, niż administracji z Barackiem Obamą na czele. Panuje tu ponadpartyjny konsensus. Netanjahu nazywa tymczasowe porozumienie z Iranem poważnym błędem i porównuje dzisiejszą sytuację do tej z 2005 r., gdy negocjowano w sprawie programu atomowego z Koreą Północną (Pjongjang wkrótce wycofał się z układu i przeprowadził testy broni jądrowej). W ostatnim okresie wytężonych negocjacji Obama i sekretarz stanu John Kerry musieli raczej apelować do kongresmanów, aby nie ważyli się nakładać na Iran nowych sankcji.
Czy to początek odwilży w relacjach amerykańsko-irańskich?
Zawarcie tymczasowego porozumienia pokazuje, że z Iranem można się dogadać. Teheran przestaje być międzynarodowym pariasem, a staje się normalnym partnerem, który ma swoje zasadne interesy i należy to respektować. Zasadne interesy to chociażby budowa kolejnych (po Buszehr) elektrowni atomowych i pozyskiwanie energii elektrycznej z tego źródła. Liczę na to, że negocjacje dotyczące programu atomowego pozwolą Iranowi i Stanom Zjednoczonym przywrócić, zerwane w 1979 r., stosunki dyplomatyczne. Na razie są to zbyt dalekosiężne cele, biorąc pod uwagę naprawdę niewielkie postępy, jakie udało się w tym roku osiągnąć. Oba kraje są dopiero na początku długiej drogi odbudowy wzajemnego zaufania. W interesie nas wszystkich jest, aby pozostały na tej drodze.
Piotr Wołejko