Wymieniając najpoważniejsze zagrożenia i wyzwania, przed którymi stoimy w XXI wieku, najczęściej wskazujemy na terroryzm, proliferację broni masowego rażenia czy dostępność wody pitnej. Problemów jest wiele, stąd trudno się dziwić, że niektóre nie przebijają się do powszechnej świadomości. Jednym z najbardziej niedocenianych wydają się państwa upadłe bądź upadające, które promieniują niestabilnością nie tylko w najbliższym sąsiedztwie. Tymczasem Robert Gates, sekretarz obrony USA określił mianem „głównego strategicznego wyzwania” kwestię radzenia sobie z problematyką słabych organizmów państwowych.
Czym są państwa upadłe?
Trudno o jednolitą definicję. Zdaniem niektórych jej poszukiwanie absolutnie mija się z celem. Były Sekretarz Generalny ONZ Boutros Boutros Ghali definiował sytuację upadku państwa w następujący sposób: „Cechą charakterystyczną jest upadek instytucji państwowych, w szczególności policji i wymiaru sprawiedliwości, co powoduje paraliż władzy oraz upadek prawa i porządku publicznego – bandytyzm i ogólny chaos”. Co więcej, „funkcjonowanie rządu jest niemożliwe, a jego majątek został zniszczony lub zrabowany, zaś doświadczeni urzędnicy zginęli lub musieli opuścić kraj”. Upadłość państwa, zauważa Ghali, rzadko jest wynikiem wojen międzypaństwowych. Najczęściej przyczyny destrukcji państwowości tkwią wewnątrz państwa.
grafika: Wikimedia Commons
Od sześciu lat amerykański magazyn Foreign Policy we współpracy z pozarządową organizacją Fund for Peace przygotowują tzw. Indeks Państw Upadłych (IPU). Eksperci oceniają państwa w dwunastu kategoriach, wśród których znajdują się m.in.: demografia, problem uchodźstwa, nierównomierny rozwój, delegitymizacja państwa (wynikająca chociażby z chronicznej korupcji), jakość usług publicznych, aparat bezpieczeństwa (istnienie niewielkiej elity, która szczyci się bezkarnością), naruszenia praw człowieka. Należy pamiętać, iż upadek państwa jest wynikiem splotu wielu rozmaitych czynników ze sfery społecznej, ekonomicznej, środowiskowej etc.
Na czele wspomnianego rankingu w roku 2010 znajduje się Somalia, która „zdobyła” 114 na 120 możliwych do zdobycia punktów (od 1 do 10 w każdej z 12 kategorii; im więcej punktów, tym sytuacja gorsza). Drugie miejsce w rankingu IPU zajmuje Czad (punkt mniej od lidera), a na trzecim uplasował się Sudan (nieco ponad dwa punkty straty do Somalii). W pierwszej dziesiątce znajdują się również Zimbabwe, Demokratyczna Republika Kongo (DRK), Afganistan czy Irak, a zamyka ją Pakistan (ponad 102 „zdobyte” punkty). Z państw europejskich 58 miejsce w rankingu zajęła Mołodwa, a 60 Bośnia i Hercegowina (ponad 83 punkty).
Jak poradzić sobie z zagrożeniami?
Słabe państwa stanowią bezpieczną przystań dla terrorystów, grup przestępczych czy piratów. Są źródłem uchodźców, którzy zalewają sąsiednie państwa – często znajdujące się w niewiele lepszej kondycji. Dotychczasowe doświadczenie w radzeniu sobie z problemem upadłych państw nie jest najlepsze. W Europie jakoś udało się zlepić Bośnię i Hercegowinę oraz zapewnić niepodległość Kosowa, ale poza starym kontynentem było już znacznie gorzej. Somalia, gdzie na początku lat 90. próbę zaprowadzenia porządku podjęli Amerykanie, do dziś nie podniosła się z kolan. Podobnie Afganistan czy DRK. Zostawiony sam sobie Czad czy Sudan również nie mają się najlepiej.
Tymczasem operacje typu nation-building, odbudowa państwa od podstaw, mocno straciły na popularności. Co więcej, koszty takich misji są ogromne, gdyż ich prowadzenie wymaga cierpliwości i czasu, zaangażowania militarnego oraz wykorzystania cywilnych specjalistów. Czy trzeba dodawać, że w epoce cięć budżetowych i wielkich deficytów nie ma chętnych na naprawę państw? Ci zaś, którzy dysponują odpowiednimi zasobami, najczęściej z powodów politycznych (poszanowanie suwerenności, brak interesów w danym regionie) również nie są zainteresowani długotrwałą i kosztowną misją.
Skoro odbudowa nie wchodzi raczej w grę, co możemy zrobić? Wesprzeć organizacje pozarządowe? A może spróbować odciąć się od upadłych, wznieść oddzielające nas od nich mury? Jak konkluduje na przykładzie Somalii Bronwyn Bruton z think-tanku Council on Foreign Relations: „Nasz wpływ na wydarzenia jest niewielki, szczególnie w znaczeniu pozytywnym. Możemy natomiast, niemal bez ograniczeń, oddziaływać destrukcyjnie na sytuację”. To niezbyt wiele. Ba, donikąd nas to nie zaprowadzi.
Piotr Wołejko
Artykuł ukazał się w nr 4/2011 tygodnika