Fundamenty transatlantyckiego ładu

Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama musiał przyjechać do Europy, by przypomnieć Europejczykom o źródłach siły Europy. Gdy czyta się europejską prasę, wypowiedzi ekspertów z think-tanków, a także słucha polityków i decydentów, można bowiem wpaść w depresję. Europa się sypie, Europa jest bezużyteczna w obliczu bieżących wyzwań, Europa jest sklerotyczna i zbiurokratyzowana do potęgi entej – a więc niezdolna do działania. W międzyczasie kolejne kraje z radością wprowadzają kontrole graniczne, demontując krok po kroku strefę Schengen, strefa euro – czyli unia walutowa – chwieje się w posadach, Brytyjczycy są na krawędzi opuszczenia UE, a we Francji, Niemczech czy Austrii w siłę rosną nacjonaliści i skrajna prawica. Mówiąc Europa myślę Unia Europejska, największe osiągnięcie polityczne we współczesnej historii Starego Kontynentu, a bez wątpienia najbardziej złożona struktura międzynarodowa, jaka kiedykolwiek istniała.

A zatem prezydent Obama przyjechał do Niemiec i przemówił, a potrafi pięknie przemawiać, zwracając uwagę na 3 fundamenty transatlantyckiego ładu:

  1. Nierozerwalne więzi między USA a Europą – polityczne, militarne, gospodarcze, społeczne, kulturowe, cywilizacyjne.
  2. Znaczenie zjednoczenia Europy dla Ameryki, ale także dla ładu międzynarodowego.
  3. Wspólnotę wartości.

Aktualnie wszystkie te fundamenty, głównie po stronie europejskiej – choć nie tylko, mniej bądź bardziej kruszeją albo są podkopywane przez rozmaite siły. Jedną z nich jest renesans nacjonalizmu i nadawanie suwerenności znaczenia stricte westfalskiego, czyli cofanie się o trzy i pół stulecia bez wzięcia pod uwagę poważnych zmian, które nastąpiły od tego czasu. Tymczasem w Europie aż roi się od piewców Europy ojczyzn, małych – często lokalnych wspólnot. Suwerennych, w teorii niezależnych, lecz w praktyce zbyt słabych do autonomicznego funkcjonowania. Aktualnie nie da się cofnąć globalizacji, zatrzymać postępującej współzależności, ani tym bardziej wypisać się z XXI wieku. Nawet tak hermetyczne państwo jak Korea Północna nie jest autarkią, nie jest w 100% niezależne, ani odcięte od świata. W pełni suwerenne nie są nawet Stany Zjednoczone. A pełna suwerenność nie jest im do niczego potrzebna, bo dziś miarą suwerenności jest przede wszystkim to, jak wiele można zyskać, cedując jej część na jedną bądź drugą organizację międzynarodową albo gremium powołane ad hoc w celu załatwienia konkretnego problemu. Suwerenność stała się elastyczna, stała się walutą na arenie międzynarodowej. Na tym oparty jest ład międzynarodowy po II wojnie światowej.

Podważane, i to od lat, są także więzi wojskowe. Zdecydowana większość państw członkowskich NATO nie wypełnia zobowiązania do przeznaczania na obronę narodową 2% PKB. Amerykanie żyrują europejskie bezpieczeństwo, to od nich domagamy się – przede wszystkim Polacy oraz kraje Europy Środkowej – zwiększenia obecności w Europie, lecz europejscy sojusznicy urządzają sobie podróż na gapę (free riding). Dlatego Obama po raz kolejny wezwał sojuszników do zwiększenia nakładów na obronę i wypełnienia zobowiązań, do powrotu do statusu rzetelnego sojusznika. Tym bardziej, że wyzwań w obszarze bezpieczeństwa nie brakuje – Obama wskazał na ISIS, lecz z łatwością można wymienić i inne zagrożenia, w szczególności cyberbezpieczeństwo.

Zjednoczona Europa to silna Europa. To Europa, z którą inni się liczą. Gdy Europa zacznie się rozpadać, a Brexit może zapoczątkować ten proces, znaczenie zarówno Europy, jak i państw wypisujących się z UE, zacznie spadać. To problem dla Europy, która straci swój status, wpływy i możliwości kształtowania ładu międzynarodowego. To problem dla USA, bo jeśli spadnie znaczenie Europy, ucierpią także interesy USA – sojusznika Europy. Kto na tym zyska? Chiny i Rosja, choć w większej mierze poszerzy się obszar międzynarodowego chaosu, anarchii. Silni gracze mają zdolność do stabilizowania sytuacji, dysponują odpowiednimi narzędziami. Chiny i Rosja nie dysponują wystarczającą siłą, a po części także wolą, by zastąpić słabnącą Europę i USA.

Obama nie bez powodu zwrócił uwagę na wspólnotę wartości i powołał się na przykład imigrantów. To wielkie wyzwanie, które wstrząsa Europą, pokazuje przede wszystkim naszą własną hipokryzję. Usta pełne frazesów o prawach człowieka, przyrodzonej godności istoty ludzkiej, humanitaryzm etc., a gdy sytuacja przerodziła się w pokerowe „sprawdzam”, całkiem sporo naszych wartości okazało się zwykłym blefem. Czy Chińczycy i Rosjanie, wytykający – w odpowiedzi na amerykańskie i europejskie zarzuty – uchybienia w obszarze praw i wolności na zasadzie „a u was biją murzynów”, nie mieli w ostateczności racji? Owszem, można mieć poważne wątpliwości co do intencji Turcji i nagłego wzmożenia fali imigrantów, lecz gdy nadeszła historyczna chwila, by zadośćuczynić naszym wartościom, w wielu przypadkach polegliśmy. Nie we wszystkich, bowiem niektórzy pokazali, iż słowa potrafią zamieniać w czyny. I to jest bardzo ważne. Europa, cały Zachód, to wspólnota wartości. Jeśli wartości okazują się pustymi słowami, europejski i zachodni soft power gwałtownie traci na znaczeniu. A to właśnie zachodni soft power ma największą siłę oddziaływania na społeczeństwa i państwa trzecie – buduje nasz wizerunek, sprzyja tworzeniu wzorców do naśladowania, kreuje ferment i wpływa na oddolne budowanie ruchu oporu wobec niedemokratycznych rządów.

Dlatego dobrze się stało, że mistrz przemówień z Białego Domu – i mówię to tylko z delikatną ironią – przemówił i do nas, Europejczyków. Mówiąc prawdę, Obama nie powiedział niczego nowego, ani zaskakującego. Jednak w sytuacji, gdy rzeczy oczywiste zaczynają być podważane, a mało kto stawia temu opór, głos prezydenta USA ma duże znaczenie. Nie warto oddawać Europy walkowerem, bo mimo jej licznych wad, zalety znacząco nad nimi przeważają. Jesteśmy różni, mamy różne poglądy i interesy, lecz tylko razem jesteśmy silni. Możemy być silni w różnorodności albo słabi i jednorodni. A wybór opcji numer dwa jest równoznaczny z osłabieniem się więzów transatlantyckich i zmuszeniem Ameryki do wyboru tych, z którymi chce utrzymywać bliskie relacje.

Piotr Wołejko

 

Share Button