Edukacja jest najważniejsza

Świat się kończy! Brytyjski minister edukacji Michael Gove przyjeżdża do Polski i nie może się nachwalić naszego systemu edukacji: „Chcę zrozumieć polski sukces edukacyjny, o którym głośno już w Unii Europejskiej„. Określa to jako drugi „Cud na Wisłą„. Wszystko to w kontekście raportu Krzywa nauczania przygotowanego przez wydawnictwo Pearson, w którym Polska zajęła 14 miejsce (pomiędzy Australią a Niemcami) i dała się wyprzedzić tylko czterem państwom europejskim. Na czele rankingu znalazła się Finlandia, a za jej plecami Republika Korei.

Edukacyjni giganci daleko przed resztą

Jeśli chodzi o liderów, to niewiele się zmieniło. Pięć lat temu, gdy pisałem o edukacji na świecie, Finowie i Koreańczycy także znajdowali się na czele badań i rankingów. Trudno nie powiązać wysokich not w edukacji z pozycją państw w zakresie innowacyjności. Przełożenie jest oczywiste. Tymczasem w Polsce innowacje to wciąż pieśń przyszłości. Jeśli znajdujemy się w środku stawki rankingów edukacyjnych, a jednocześnie okupujemy ostatnie lokaty badań dot. innowacyjności, to coś jest nie tak.

Polskie szkoły rzeczywiście odniosły wiele sukcesów, a z własnego doświadczenia wiem, że studiując za granicą łatwiej było mi przyswajać duże porcje wiedzy na następne zajęcia czy egzaminy. Pod tym względem dystansujemy większość państw. Jednak gorzej idzie nam z wykorzystaniem tej wiedzy. Podstawowa różnica, przykład z okresu studiów, między zajęciami w Polsce i za granicą była taka, że ćwiczenia w kraju to zazwyczaj powtórka z wykładu. Za dobrych czasów Erasmusa okazało się, że ćwiczenia mogą wyglądać też zupełnie inaczej – być dialogiem wykładowcy ze studentami.

Nietrudno domyślić się, która forma prowadzenia zajęć jest bardziej przydatna. I która sprzyja kreatywności i twórczemu myśleniu, a przy okazji uczy sztuki formułowania argumentów i prowadzenia dyskusji na poziomie. Dziwnym trafem takie podejście bardziej odpowiada studentom. W Polsce trzeba ich zmuszać do uczestnictwa w zajęciach sprawdzaniem obecności, za granicą często nikt nie zaprząta sobie głowy odhaczaniem nazwisk na liście. Nie chcesz, nie przychodzisz. A jeśli przychodzisz, to jesteś przygotowany, bo nie skorzystasz z tego, co dzieje się na zajęciach.

Nauczyciele są najważniejsi

Według ministra Gove’a sukcesem Polski jest wyrównanie poziomu uczniów. Teza wielce kontrowersyjna, gdyż moim zdaniem – a sądzę, że nie jestem w tym odosobniony – poziom wyrównał się w dół. Przyczyniły się do tego gimnazja oraz narastająca mania testów, które najzwyczajniej w świecie ogłupiają. Minister Gove twierdzi, że testy oznaczają stawianie na merytokrację i wyrównują szanse. Ja uważam, że testy ograniczają bardziej kreatywne jednostki i sprzyjają słabszym uczniom/studentom. Z racji tego, że reformę gimnazjalną sprawdzałem w boju, wiem doskonale, jak to wszystko wygląda. A teraz jest tylko gorzej. Oczywiście samo zniesienie gimnazjów niewiele da, może być nawet bardziej szkodliwe niż ich utrzymanie.

Bo w edukacji chodzi o cały system. Polska oświata to pole niekończących się reform, które są zapowiadane, wdrażane, przerywane, odwoływane etc. W tym wszystkim nie brakuje wizji, czasem jest ich nawet zbyt wiele. Brakuje cierpliwości. Zanim jakaś zmiana przyniesie efekty, nierzadko już się ją odkręca albo pogłębia. Panuje chaos, który trudno uznać za twórczy. Brakuje też podstawowego elementu, który stanowi o sukcesie bądź porażce systemu jako całości – świadomości, że najważniejsi są nauczyciele. We wpisie sprzed pięciu lat dobrze podsumowywał to cytat południowokoreańskiego oficjela: „Jakość systemu edukacji nie może przewyższać jakości tworzących go nauczycieli„.

Niestety, stan nauczycielski w Polsce nie ma się najlepiej. Nauczyciele nie są szanowani ani godziwie opłacani. Do zawodu nie garną się najlepsi studenci, a studia nie przygotowują we właściwy sposób do pracy z uczniami. W mediach dominuje atmosfera szczucia na belfrów, którym wypomina się liczne płatne przerwy od pracy i urlopy/ferie, a także wylicza absurdalne średnie zarobki – o których przeciętny nauczyciel może co najwyżej pomarzyć. Podlewa się to sosem nienawiści ze strony samorządów, które muszą za to wszystko płacić (całkiem dużo, jak na ich możliwości). A płacą za, teoretycznie, zaledwie 18 godzin tzw. tablicowych, podczas których nauczyciel pracuje z uczniami. Niektórzy chętnie przywaliliby nauczycielom 40-godzinny czas pracy, jak na zwykłym etacie. Kiedy przygotować się do zajęć, sprawdzić zeszyty i sprawdziany, przeprowadzić zebranie z rodzicami czy wypełnić tony papierów, które przygniatają szkoły? Tym mało kto zaprząta sobie głowę.

Paradoksem jest, że państwo posiadające najlepsze na świecie uniwersytety, ma w sumie dość marny system edukacji przeduniwersyteckiej. Mowa oczywiście o Stanach Zjednoczonych, które mają poważne problemy z oświatą, w tym jakością nauczycieli. Niektórzy twierdzą, że powodem takiej dysproporcji jest fakt, że szkoły podstawowe i średnie są publiczne, a wyższe w większości prywatne. Uważajcie na tych, którzy zawsze mają proste odpowiedzi. Szkoły publiczne są niedofinansowane, nauczyciele są niedoceniani, a system zbyt scentralizowany.

Jeśli można z rozmaitych badań wysnuć uniwersalny wniosek, to jednym z nielicznych byłaby właśnie decentralizacja systemu. Szkoły, które mogły samodzielnie konstruować programy nauczania i dobierać metody według własnego uznania, wypadały lepiej od tych, które pracowały według zasady one-size-fits-all, czyli wspólnego programu dla wszystkich. Jednak nawet tutaj czai się potencjalny kłopot – różnice programowe mogą sprawić, że uczniowie w różnych szkołach/miastach/regionach nie będą uczyli się tego samego, co może stawiać ich w gorszej pozycji.

System naczyń połączonych

Nie da się przenosić wprost najlepszych zagranicznych wzorców, ponieważ pomiędzy państwami występują zbyt poważne różnice. Warto skupić się na zasadach, które sprzyjają wysokiemu poziomowi. Jak już wspominałem, doświadczenia międzynarodowe wskazują, że kluczem są nauczyciele. To na nich opiera się system, który powinien być priorytetem numer dwa. System powinien być stabilny, nie służą mu częste zmiany. Pozostałe sprawy są wtórne.

Musimy też pamiętać, że z liczbami i rankingami w edukacji należy obchodzić się ostrożnie. Co z tego, że mamy najwyższy odsetek ludzi z maturą na rynku pracy, a także ogromną masę studentów, skoro nie ma dla wielu z nich odpowiedniej pracy? Chcąc błyskawicznie dogonić Zachód wmówiliśmy młodym ludziom, że bez matury i studiów wyższych nie ma czego szukać w dorosłym życiu. Zdemontowaliśmy szkolnictwo zawodowe i zapomnieliśmy, że absolwenci tej kategorii szkół też są bardzo potrzebni. Dziś mamy setki tysięcy bezrobotnych absolwentów uniwersytetów i prywatnych szkół wyższych tego i owego, a firmy kręcą nosem i alarmują, że nie mogą obsadzić dziesiątek tysięcy stanowisk, bo kandydatom brakuje kwalifikacji.

grafika

Jeden z bardziej rozpoznawalnych memów traktujących o edukacji (źródło: memy.pl)

Warto odnotować wizytę Michaela Gove’a i przyjąć do wiadomości, że jest kilka kwestii edukacyjnych, które rozwiązaliśmy na dobrym poziomie. Miło, że inni chcą nas naśladować. Nie może to jednak przysłonić faktu, że z polską oświatą nie jest najlepiej. Szkoda, że konieczne zmiany znowu zostaną przeprowadzone nie tak, jak trzeba. A przede wszystkim, że będą oderwane od zagadnień, które są z edukacją związane. Coraz bardziej widać bowiem, że politykę należy prowadzić holistycznie, wdrażając kompleksowe rozwiązania, uwzględniające potrzeby z różnych dziedzin. My tego jeszcze nie zrozumieliśmy.

Piotr Wołejko

Share Button