Dwa budżety, czyli budżet eurozony w praktyce

Dość przypadkowo w polskich mediach zaistniał temat tzw. odrębnego budżetu strefy euro. Pojawiło się nawet kilka artykułów czy wpisów w blogosferze odnoszących się do tego tematu, co jest wydarzeniem wyjątkowym jak na postrzeganie polityki europejskiej w naszych mediach. Niesłuszne jest jednak łączenie tego pomysłu z obecnymi negocjacjami nad nową perspektywą finansową 2014-2020. Odrębny budżet eurozony to nic innego jak pomysł na zgromadzenie pieniędzy na bailouty dla kolejnych bankrutujących członków tego szacownego klubu.

Geneza budżetu eurozony

Wbrew powszechnym opiniom bankructwa państw nie są niczym nowym we współczesnym świecie. Najbardziej widowiskowy był chyba upadek Argentyny na przełomie wieków, a najbliżej nas w sensie geograficznym w pierwszej połowie lat 90. chwiała się Szwecja. Co ciekawe kryzys szwedzki bardzo przypominał dzisiejsze kłopoty eurolandu, oczywiście w mniejszej skali. Współcześnie kraje bankrutują, bo mają problem z obsługą zadłużenia zagranicznego. Bankrut-państwo w zasadzie nie różni się od zbankrutowanego banku. Oba są „too big too fail”. Bank można znacjonalizować, a państwo zinternacjonalizować, bo pieniądze w przypadku upadłego państwa dostarczają podatnicy z innych krajów. Najczęściej za pośrednictwem instytucji międzynarodowych. Czasami robią to wprost grupy państw, jak w przypadku Polski – kiedy to na początku lat 90. tworzono fundusz stabilizacyjny. Zrzucali się zresztą wierzyciele Polski. Obecne działania podejmowane przez kraje europejskie są w zasadzie tożsame. Kolejne „pakiety” czy „fundusze pomocowe” to nic innego, jak finansowanie przez jednych podatników, innych podatników w państwach trzecich.

W tych działaniach nie ma niczego nadzwyczajnego, choć specyfika Unii Europejskiej spowodowała, iż napotykały one na nadzwyczajne problemy. Wbrew oczekiwaniom, dość łatwo udało się przełamać rafy proceduralne. Wspólnotowa pomoc dla Grecji czy faktyczne finansowanie długu Hiszpanii w oparciu o druk euro przez EBC stanowią przecież jawne złamanie Traktatu o Wspólnotach Europejskich, jak i statutu EBC, które to zabraniają finansowania długów państw członkowskich przez inne państwa członkowskie. Podstawowym problemem było łamanie zasady solidarności.

Wbrew pozorom nie była ona łamana przez stanowiące „szwarzcharaktery” naszych mediów Francję i Niemcy. Oba te kraje bez większych wątpliwości wysupływały największe kwoty na potrzeby kolejnych pakietów pomocowych. Głównym celem odrębnego budżetu eurozony jest zakończenie medialnych spektaklów pod tytułem „kolejny szczyt ostatniej szansy i problemów z łamaniem wypracowanych kompromisów już wewnątrz eurogrupy.

Czy były inne możliwości?

Porównując kryzys zadłużeniowy w strefie Euro i innymi turbulencjami tego typu na świecie, w zasadzie nie znajdziemy w jego przebiegu niczego nadzwyczajnego. W USA po 2008 roku, zbankrutowało kilka stanów czy miast, które trzeba było podłączyć do federalnej kroplówki. Podobny proces obserwujemy obecnie w Hiszpanii, gdzie – co raczej nie może dziwić – problemy podobne do tych, które trapią budżet centralny, pojawiają się na poziomie lokalnym. W odniesieniu do tych przypadków transfer środków z budżetu centralnego do lokalnych nie budzi wielu emocji. W przypadku strefy euro, stanowiącej z organizacyjnego punktu widzenia parapaństwo, jest inaczej.

Współczesny budżet wspólnoty jest konstrukcją dość specyficzną. Brak jest możliwości jego gwałtownego zwiększenia, bo opiera się na porozumieniu suwerennych państw, co do dokonywanych wpłat. Zawiera on praktycznie wyłącznie wydatki sztywne, które zostały zadekretowane w porozumieniu międzyrządowym. Faktycznie jest to więc jedynie budżet z nazwy, w zasadzie mamy do czynienie z transferami pomiędzy krajami.

Wolnych pieniędzy na poziomie wspólnoty po prostu nie ma. Konsekwencją tego stanu rzeczy były kolejne, dość słusznie wyśmiewane szczyty ostatniej szansy. Warto podkreślić, iż głównym problemem było stanowisko państw peryferyjnych, w szczególności Wielkiej Brytanii, która uwspólnotowienie problemu zadłużenia eurozony uznawała za nadmierny poziom integracji. Gwoli ścisłości ten sam pogląd na sprawę przedstawiała, i to do niedawna również Polska.

Kłopoty nie kończyły się w obszarze „większej” Unii. Podobnie ze skłonnością do solidarności europejskiej było w ramach eurogrupy. Niewiele lepiej dzieje się z kolejnym sztandarowym produktem antykryzysowym wspólnoty, czyli paktem fiskalnym, który zanim wszedł w życie, został już rozwodniony poprzez Pakt dla stabilności i wzrostu i który po drodze wygenerował problemy wewnętrzne w Niemczech. Do dzisiaj jego wejście w życie jest zresztą niepewne, chociaż pieniądze stanowiące składkę na pakt zostały już wydane.

W sumie przegadane szczyty, uzupełniane awanturami w kilku krajach wspólnoty, jak i pyskówkami pomiędzy niektórymi z przywódców dały już ponad bilion Euro, czyli więcej niż PKB Polski liczone wedle metody PPP. Obiektywnie nie jest to zły wynik – gdyby nie kryzys. Już od dawno wiadomo, że potrwa on około dekady i będzie miał… kształt litery W – czyli z dwiema recesjami.

Zbliżającej się recesji „nie przeżyje” kilka państw Unii Europejskiej. Za chwilę trzeba będzie ratować na pewno Hiszpanię i Cypr, chwieją się Słowenia i Belgia, a konieczna będzie pomoc dla Włoch i Francji. Chociaż w tym ostatnim przypadku dużo zależy od kondycji mocno rozbuchanego francuskiego sektora finansowego po kryzysie w eurozonie. Zbliżające się upadki będą znacznie kosztowniejsze niż dotychczasowe, zbliżając licznik kosztów kryzysu do jakichś 3 bilionów Euro.

Walka z kryzysem w ramach EU

Oczywistą oczywistością wydaje się stworzenie systemowego rozwiązania dla gromadzenia takich pieniędzy. Wobec negatywnych doświadczeń z pospolitym ruszeniem zwoływanym ad hoc pod nazwą szczytów unijnych, jedynym rozwiązaniem jest stworzenie jakiejś wspólnej kasy, uruchamianej kiedy będzie potrzeba a nie wola.

W zasadzie są do dyspozycji dwa źródła – bezpośrednie wpłaty bądź bezpośrednie gwarancje państw dla wpłat do tego źródła. Ta druga metoda jest znana pod nazwą euroobligacji. Choć Polska popierała pomysł eurobligacji, jednak wydaje się, że byłby on dla nas bardziej szkodliwy. Koncepcja eurobligacji, będącymi w praktyce obligacjami gwarantowanymi głównie reputacją i siłą niemieckiej gospodarki, po pierwsze pogłębiałby integrację eurozony i do tego poza systemem instytucjonalnym wspólnoty; po drugie, taki obligacyjny system pozwalałby na tworzenie budżetu dużo większego niż ten europejski – składkowy.

Skalę proponowanych gwarancji pokazuje akceptowalny przez Niemcy projekt euroobligacji. Skala ich emisji sięgałaby 2 bilonów Euro, co oznacza że byłaby ona większa od siedmioletniego budżetu wspólnoty, niewiele przekraczającego bilion Euro. Mechanizm euroobligacji doprowadziłby nie tylko do bardzo głębokiej integracji eurostrefy – poprzez stworzenie odrębnego rynku finansowego, lecz również wytworzyłby mechanizmy zupełnie poza obecnymi strukturami wspólnoty. Trudno się dziwić, że generalnie eurosceptyczna Wielka Brytania jest gorącym fanem alternatywnego wobec euroobligacji rozwiązania – odrębnego budżetu eurogrupy. Wybór odrębnego budżetu eurostrefy nie wynika jednak z poparcia premiera Camerona. Przyczyny tej decyzji są dość banalne.  Odrębny budżet UE jest tańszy do finansowania dla Niemiec, których obligacje mają w tej chwili ujemną rentowność – co oznacza że pożyczkodawcy dopłacają Berlinowi za możliwość pożyczenia mu pieniędzy. Berlin okazał się więc – w jakiś sposób beneficjentem kryzysu. Uwspólnotowienie długu zapewne obniżyłoby wartość bundów w oczach inwestorów, a to oznacza większe koszty obsługi długu.

Odrębny budżet eurozony z punktu widzenia Polski ma przynajmniej dwa plusy. Pierwszy to jego wielkość, na razie ułamkowa wobec „zwykłego” budżetu wspólnoty. Druga z zalet tego rozwiązania ma znacznie większe znaczenie. Budżet eurozony pozostaje w strukturach wspólnoty, co daje, choćby pośrednie, możliwości oddziaływania na niego i kontroli poprzez Parlament Europejski.

Konsekwencje

Dostrzeżenie przez niektórych aktywnych polityków „drugiego” budżetu wspólnoty – na przykład tutaj, choć pozytywne, to pomija fakt, że w chwili obecnej jest on zagrożeniem bardziej medialnym niż realnym dla naszego udziału w funduszach europejskich. Zapewne z odrębny budżet eurozony zostanie uczyniony głównym winowajcą obcięcia funduszu spójności w perspektywie 2014-2020. Zarzut ten jest jednak niesłuszny. Nasze oczekiwania co do poziomu finansowania w latach 2014-2020 zostały przesądzone już w 2008 roku, kiedy to główni płatnicy netto doświadczyli spadku PKB a potem okresu stagnacji gospodarczej. W tych czasach pomysłu odrębnego budżetu jeszcze nie było na stole.

Brak zagrożenia w krótkiej perspektywie nie oznacza jego braku w przyszłości. Bez wątpienia wokół budżetu eurozony będzie dokonywała się integracja fiskalna państw grupy euro –  poprzez podzielenie niektórych polityk wspólnotowych bądź wytworzenie nowych, skierowanych jedynie do członków eurogrupy.  Zresztą takie propozycje zawiera już obecny projekt budżetu dla strefy Euro. W dalszej perspektywie można założyć, że to budżet strefy euro zyska dominującą pozycję w polityce budżetowej i fiskalnej unii, a obecne proporcje, wedle których byłby jedynie dodatkiem do wspólnego budżetu, dość szybko się odwrócą.

Marek Bełdzikowski, Czytelnik bloga Dyplomacja

Share Button