Alvaro Uribe został prezydentem Kolumbii w 2002 roku. Prawicowy polityk obiecywał przywrócenie normalności, głównie poprzez zwalczanie lewicowych i prawicowych bojówek, karteli narkotykowych i panoszących się po kraju rebeliantów. W trakcie ceremonii zaprzysiężenia nawet w stolicy kraju, Bogocie, było niespokojnie. Dziś, sześć lat po objęciu urzędu przez Uribe, Kolumbia jest krajem o wiele bezpieczniejszym, spokojniejszym i stabilniejszym.
Jako jeden z nielicznych regionalnych liderów, Uribe związał się ze Stanami Zjednoczonymi. W ramach tzw. Planu Kolumbia (należy nadmienić, że został on powołany do życia już na przełomie lat 1998/99 Amerykanie finansują od lat walkę ze zorganizowaną przestępczością, narkotykowymi gangami oraz organizacjami terrorystycznymi. Uribe doprowadził do tego, że zdecydowana większość prawicowych bojówek złożyła broń, a ich przywódcy trafili za kratki. Zeznania składane przez liderów tychże bojówek wielokrotnie były kłopotliwe dla prezydenta i jego politycznych sojuszników, a także dla wielu wysokich rangą oficerów kolumbijskiej armii.
Pozbywszy się zagrożenia ze strony prawicowych bojówek, Uribe wziął się także za lewackie ugrupowania, wśród których na plan pierwszy wysuwa się FARC. Organizacja ta zajmuje się m.in. handlem narkotykami i bronią, przemytem oraz porwaniami. Wśród uprowadzonych przez FARC i przetrzymywanych od wielu lat setek osób znajdują się m.in. była rywalka Uribe w walce o prezydenturę Ingrid Betancourt, wysocy oficerowie armii czy politycy. Swego czasu FARC terroryzowało znaczne połacie kraju. Dziś, dzięki twardej i zdecydowanej postawie Uribe (oraz funduszom i wsparciu z USA) lewacka organizacja terrorystyczna znajduje się w głębokiej defensywie. W „złotych latach” liczebność FARC wynosiła do 20 tysięcy bojowników – obecnie jest to góra 5-6 tysięcy. Co więcej, kolumbijska armia udowodniła niedawno, że jest w stanie uderzać w ścisłe kierownictwo FARC – czego dowodem jest zabicie Raula Reyesa przez kolumbijskich komandosów podczas ich wypadu na terytorium Ekwadoru.
Jako sojusznik Stanów Zjednoczonych Alvaro Uribe nie ma lekkiego życia w regionie zdominowanym przez lewicowych i często antyamerykańskich przywódców. Wypad do Ekwadoru i zabicie Reyesa wywołało dyplomatyczną burzę, która przez chwilę mogła wydawać się początkiem wojny. Lewicowy populista Hugo Chavez, prezydent Wenezueli oraz jego młodszy przyjaciel, lewicowy prezydent Ekwadoru Rafael Correa, w odpowiedzi na akcję kolumbijskiej armii zerwały stosunki dyplomatyczne z Bogotą a pod granicę z Kolumbią wysłały dodatkowe oddziały wojska. Chavez, w swoim pajacowatym stylu, wydał rozkaz o dosłaniu wojska nad granicę z Kolumbią w czasie swojego telewizyjnego show Alo Presidente.
Oburzenie Chaveza i Correi jest zrozumiałe tym bardziej, że w laptopach Reyesa Kolumbijczycy znaleźli informacje wskazujące na to, że Wenezuela i Ekwador wspierały FARC finansowo. Lewicowi przywódcy gorąco temu zaprzeczają, ale – uciekając spod pręgieża – szybko przywrócili „normalne” relacje z Bogotą.
Kolumbia ma jeszcze wiele do zrobienia. Prawie połowa obywateli żyje na granicy ubóstwa. Gospodarka rozwija się co prawda dynamicznie – 6,5 procent w ubiegłym roku (wg CIA World Factbook) – ale po dekadach niestabilności kilka „tłustych” lat to wciąż za mało. Bogota może wiele zyskać na umowie o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi, ale zdominowany przez Demokratów Kongres jest układowi niechętny. Odrzucenie układu będzie ogromnym błędem – z ekonomicznego oraz politycznego punktu widzenia. Prestiżowa porażka prezydenta Busha może Demokratów ucieszyć, ale upokorzenie Alvaro Uribe, w obliczu relatywnie silnej pozycji Hugo Chaveza w regionie, to prawdziwa katastrofa. Na odrzuceniu umowy nie skorzystają ani kolumbijscy pracownicy, ani związkowcy – o których prawa tak usilnie upominają się politycy Partii Demokratycznej.
Kolumbia jest również eksporterem ropy naftowej. Choć obecna produkcja wynosi nieco ponad 500 tys. baryłek dziennie (tendencja spadkowa), to kraj nie posiada bogatych złóż „czarnego złota”. Pogląd ten być może będzie trzeba zrewidować, gdyż na początku kwietnia br. r. pojawiły się informacje, jakoby Kolumbia posiadała złoża tzw. ciężkiej ropy o wielkości 20 miliardów baryłek (niektórzy spekulują, że mogą one być nawet 5-krotnie większe). Inwestycje w sektor wydobycia i przetwarzania ropy szybko rosną. Jednak należy pamiętać, że Kolumbia nie będzie drugą Wenezuelą (pod względem zasobów ropy). Przynajmniej na razie nic na to nie wskazuje.
Sam Uribe zbliża się powoli do kresu swej politycznej kariery. Urodzony w 1952 roku konserwatysta kończy bowiem swą drugą (i ostatnią wg konstytucji) prezydencką kadencję w 2010 roku. Wciąż młody, popularny i bardzo skuteczny – Uribe jest z pewnością w głębokiej rozterce: czy ubiegać się o trzecią kadencję? Na razie Uribe wyśmiewa pogłoski o kolejnych latach na szczycie władzy. Wiele zdaje się wskazywać na to, że ustąpi z urzędu – dając dobry demokratyczny przykład.
Piotr Wołejko