Czym jest Islamskie Państwo Iraku i Lewantu?

Bojownicy z radykalnego sunnickiego ugrupowania Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIS bądź ISIL) prowadzą wyjątkowo skuteczną ofensywę – zdobyli m.in. Mosul i Tikrit, a walczą o Samarrę czy Bakubę – której ostatecznym celem jest sięgnięcie po Bagdad. Zuchwały plan, nieprawdaż? Cóż, o ile irackie siły bezpieczeństwa przestaną nieustannie się wycofywać, a Irańczycy nie wesprą premiera Malikiego swoimi żołnierzami (Strażnicy Rewolucji i ich elitarna jednostka Quds), ISIS ma realne szanse na sukces.

Czym jest Islamskie Państwo Iraku i Lewantu?

ISIS wywodzi się z irackiej Al-Kaidy, na czele której stał swego czasu Abu Musab al-Zarkawi. W latach 2005-2007 iracka Al-Kaida wraz z niechętnymi Amerykanom sunnickimi plemionami (oraz lojalistami Saddama) rozkręciła potężną rebelię, którą okiełznało dopiero dosłanie dodatkowych dziesiątek tysięcy żołnierzy amerykańskich (tzw. troop surge) oraz przekupienie części sunnickich plemion, by zmieniły strony (tzw. sunnickie przebudzenie, Synowie Iraku). W 2006 r. grupa przyjęła nazwę Islamskiego Państwa Iraku, a jej celem było zaprowadzenie rządów religijnych.

Po sukcesie troop surge i sannickiego przebudzenia ISI znalazło się w defensywie, ale nigdy się nie rozpierzchło. Wraz z wybuchem powstania przeciwko Baszarowi al-Assadowi w Syrii ugrupowanie poczuło wiatr w żaglach i postanowiło wykorzystać nadarzającą się okazję. W 2013 r. grupa zmieniła nazwę na Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL, znane także jako ISIS). Znacząco poszerzyły się także cele ugrupowania, które dąży dziś do stworzenia kalifatu na większości terytorium Syrii oraz części terytorium Iraku. Aktualnie kontrolowane terytoria w tym drugim kraju z grubsza pokrywają się z tym, co ISIS chciało osiągnąć. Warto podkreślić, że ISIS stara się unikać atakowania Kurdów. Ich przeciwnikiem jest szyicki rząd w Bagdadzie oraz alawicki prezydent Syrii. Dla ISIS szyici czy alawici to niewierni, a niewierni zasługują wyłącznie na śmierć.

ISIS to więcej niż ugrupowanie, to quasi-państwo

Dlaczego sukcesy ISIS są szczególnie niepokojące? Otóż ugrupowanie to wykracza daleko poza nawet najbardziej szeroką definicję radykalnej organizacji, jaką jesteśmy w stanie znaleźć. ISIS to już daleko więcej niż ugrupowanie – to quasi-państwo z własnymi siłami zbrojnymi, aparatem represji (także finansowej!) i nieskomplikowaną, bezkompromisową ideologią. Na okupowanych terenach tworzy struktury administracyjne, zajmuje się świadczeniem usług socjalnych, ściąga haracz od przedsiębiorców, wykorzystuje zasoby podbitych terenów do bogacenia się (sprzedaż surowców, w tym ropy, a także artefaktów i skarbów kultury oraz sztuki). Podobno po przejęciu Mosulu ISIS wzbogaciło się o ponad 400 mln dolarów oraz depozyty złota z oddziału irackiego banku centralnego. Zdobyło również ogromne zasoby uzbrojenia oraz sprzętu wojskowego. Spotkałem się z informacją, iż zasoby ISIS są dziś wart 2 mld dolarów – w gotówce, złocie oraz posiadanym uzbrojeniu.

Jeśli dodamy do tego fakt, iż ISIS dysponuje ok. 15 tys. bojowników i chwali się przeprowadzeniem 10 tys. ataków na terytorium Iraku w ubiegłym roku, otrzymujemy zatrważający obraz. Oto bowiem w sercu Lewantu powstało dżihadzystyczne quasi-państwo, które wywodzi się wprost z Al-Kaidy. W szeregach ISIS działają tysiące zagranicznych „ochotników”, w tym podobno ok. pół tysiąca Europejczyków.

Im więcej sukcesów, tym większa szansa na porażkę

Mimo powyższego, ISIS wcale nie może być pewne sukcesu. To, że aktualnie jest najsilniejszą grupą rebeliancką w Iraku i Syrii nie oznacza, że sunnickie quasi-państwo długo się utrzyma.

Po pierwsze, brutalna taktyka ISIS (liczne egzekucje szyitów oraz osób podejrzewanych o współpracę z rządem w Bagdadzie bądź Amerykanami) może szybko odbić się ugrupowaniu czkawką. Zwiększa bowiem determinację zdominowanych przez szyitów sił bezpieczeństwa, zachęca szyickie milicje i bojówki do stawienia czoła sunnickim radykałom.

Po drugie, może dojść do osobliwej koalicji irańsko-amerykańskiej, której celem będzie pokonanie ISIS i stabilizacja Iraku. Nie byłaby to zresztą żadna nowość, bo taka współpraca miała już miejsce w przypadku Afganistanu oraz samego Iraku. Co prawda Amerykanie wykluczyli użycie sił lądowych i rozważają wyłącznie naloty (Irakijczycy formalnie zwrócili się o taką formę pomocy), ale Irańczycy – nie czekając – długo wysłali do Iraku setki, jeśli nie tysiące Strażników Rewolucji (być może także członków elitarnych oddziałów Quds, które pomogły Assadowi powstrzymać postępy rebelii w Syrii).

Po trzecie, i być może najważniejsze, ISIS może triumfować tylko i wyłącznie przy współpracy, bądź przynajmniej życzliwej bierności sunnickich plemion. A te już nieraz zmieniały swoją orientację „polityczną”, zostawiając radykałów na lodzie. Na dziś wydaje się, że ISIS znacząco lepiej przygotowało się do realizacji operacji przejmowania kontroli nad północnym i zachodnim Irakiem, niż miało to miejsce w dekadę temu. ISIS stara się bardziej wrosnąć w lokalne struktury (niczym somalijskie Al-Shabab) i nie być w związku z tym uważane za obcy element.

Czerwona kartka dla premiera Malikiego

Niezależnie od dalszego rozwoju sytuacji jest jasne, że obecny premier Iraku Nuri al-Maliki powinien odejść. To jego polityka w sposób bezpośredni przyczyniła się do aktualnych problemów Iraku. To zresztą delikatne stwierdzenie – Irak znajduje się na krawędzi rozpadu według linii etniczno-religijnych podziałów (Kurdowie na północy, sunnici na północy i w centrum, szyici na południu). Być może Kurdowie wykorzystają sytuację, by przejąć kontrolę nad Mosulem i Kirkukiem oraz otaczającymi je obszarami, a następnie zwiększyć swoją autonomię bądź nawet wybić się na niepodległość. Wydaje się, że istotne zmiany granic w Lewancie są nieuniknione i nie wrócimy już do stanu sprzed wybuchu rebelii przeciwko Baszarowi al-Assadowi. Największymi wygranymi tych zmian mogą być Kurdowie.

Piotr Wołejko

Share Button