Chiński taniec na linie

Chiny zapewniają o przyjaznych zamiarach wobec sąsiadów. W tym samym czasie toczą spory terytorialne z większością państw regionu. Zdaniem wielu ekspertów, XXI wiek należy Azji. Jeśli to prawda, decydujące znaczenie będą miały stosunki pomiędzy dwoma największymi potęgami regionu – Chinami i Indiami. Relacje te nie są łatwe, gdyż oba kraje uważają się za rywali. Chiny wspierają wrogi Indiom Pakistan. Starają się także, zdaniem Indii, okrążyć je pierścieniem niechętnych im państw. New Delhi natomiast szuka zbliżenia ze Stanami Zjednoczonymi, aby zbalansować wpływy i pozycję Chin.

Wystarczającym powodem do obaw o stan relacji chińsko-indyjskich byłoby jednoznaczne wsparcie udzielane przez Pekin Pakistanowi. Należy także pamiętać o sporach terytorialnych. Pierwszy z nich dotyczy regionu zwanego Aksai Chin, który Indie uważają za część Kaszmiru. Został on przyłączony do Chin w 1962 roku po wojnie między tymi państwami. Do tego dochodzi mniejszy obszar Kaszmiru, scedowany przez Pakistan na rzecz Chin, przez który przebiega strategicznie ważna autostrada, łącząca te dwa kraje. Kolejny spór toczy się o indyjską prowincję Arunachal Pradesh – pretensje do niej zgłaszają Chiny. Pekin argumentuje, że ziemie te historycznie należały do Tybetu, znajdującego się dziś pod chińską kontrolą.

Od czasu do czasu na spornych odcinkach chińsko-indyjskich granic dochodzi do wymiany ognia. Trwające od kilku lat negocjacje nie przyniosły rezultatów. Pojawiają się głosy, że szybko do porozumienia nie dojdzie, jednak prawdopodobieństwo użycia siły militarnej nie jest duże. Oba kraje są potęgami atomowymi, mają też jedne z największych armii świata.

Wojny nie będzie

Chiny spierają się także z drugą regionalną potęgą, Japonią, o wyspy Senkaku (zwane też Diaoyutai), położone na Morzu Wschodniochińskim. Są one niewielkie i bezludne, ale bogate w ropę i gaz. To właśnie surowce stały się przyczyną konfliktu. Dopiero po ogłoszeniu na początku lat siedemdziesiątych XX wieku, że na wyspach znajdują się cenne złoża, Chiny zgłosiły do nich pretensje. Pekin argumentuje, że Senkaku znalazły się pod panowaniem Kraju Kwitnącej Wiśni w wyniku traktatu z Shimonseki z 1895 roku, będącego efektem przegranej przez Chiny wojny z imperialną Japonią. Tokio twierdzi natomiast, że wyspy zostały zajęte na kilka miesięcy przed podpisaniem traktatu. Problemem są również nakładające się na siebie strefy ekonomiczne Chin i Japonii.

Spór o wyspy Senkaku trwa, co nie przeszkadza Chinom w przygotowaniach do eksploatacji ropy i gazu na ich obszarze. Japonia może się przyłączyć, akceptując de facto postępowanie Pekinu, albo dochodzić swych roszczeń na gruncie prawnym, przyglądając się działaniom strony chińskiej. Rozwiązanie militarne nie wchodzi w grę. Japonia, mimo świetnie wyposażonej armii, jest krajem konstytucyjnie pacyfistycznym i nie zaryzykuje wywołania wojny.

USA grożą palcem

Z krajami Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) Państwo Środka toczy spory o dwa archipelagi wysp oraz kontrolę potężnego akwenu Morza Południowochińskiego. Z Wietnamem spiera się o suwerenność nad Wyspami Paracelskimi, położonymi między Wietnamem a chińską wyspą Hajnan. W 1974 roku, wykorzystując siłę militarną, Chiny przejęły kontrolę nad tym obszarem i utrzymują ją do dziś. Prawo, pozostające po stronie wietnamskiej, musiało ustąpić sile militarnej. Podobnie jak w przypadku drugiego konfliktu, o archipelag wysp Spratly, poszło o złoża ropy i gazu. Oprócz surowców naturalnych Spratly są ważne dla rybołówstwa oraz żeglugi oceanicznej. Sporny obszar to jeden z najbardziej zatłoczonych szlaków handlowych. W tym przypadku stronami są oprócz Chin i Wietnamu także Tajwan, Malezja, Filipiny oraz Brunei i Indonezja (dwa ostatnie państwa roszczą sobie prawa do strefy ekonomicznej wokół własnych granic). Większość wysepek zajęły pozostające w konflikcie państwa, a negocjacje utknęły w martwym punkcie. Chiny preferują rozmowy bilateralne, mniejsze kraje ASEAN wolą negocjacje wszystkich zainteresowanych stron.

O wiele poważniej należy traktować chińskie roszczenia dotyczące kontroli nad większością Morza Południowochińskiego. Pekin powołuje się w tym wypadku na zasadę szelfu kontynentalnego oraz przekazy historyczne i domaga uznania suwerenności Chin nad znaczną częścią tego akwenu. Aby powstrzymać te zapędy, w południowoazjatyckie spory terytorialne zaangażowały się w sierpniu 2010 roku Stany Zjednoczone. Trudno oczekiwać, że USA pozwolą Chinom kontynuować rozgrywkę wyłącznie na ich warunkach, gdy w grę wchodzi tak ważny dla światowej gospodarki obszar. Zaangażowanie Stanów Zjednoczonych powoduje poza tym, że zminimalizowane zostaje prawdopodobieństwo konfliktu militarnego. Chiny nie zechcą ryzykować wojny z USA.

Rozwiązanie w 2004 roku sporów terytorialnych Chin z Rosją (które w czasach sowieckich doprowadziły niemalże do wojny między teoretycznie bratnimi państwami komunistycznymi) nie oczyściło atmosfery. Moskwa i Pekin zacieśniły współpracę, poprawiły się relacje między nimi, jednak kładzie się na nich cieniem przeszłość wschodniej części Syberii. Zdaniem Chińczyków, Rosjanie zajęli te tereny, wykorzystując słabość Chin w XIX wieku. Czy podejmą próbę ich odzyskania?

Być może nie będą musieli. Sprawę może załatwić demografia. Rosja się wyludnia, a jej wschodnie rubieże pustoszeją. W tym samym czasie nasila się legalna i nielegalna imigracja chińska. Można sobie wyobrazić, że Chiny przejmują kontrolę nad Syberią bez jednego wystrzału. Słabnąca Rosja nie zdoła ich powstrzymać. Z drugiej strony, Syberia to jednak zaplecze surowcowe, a więc także finansowe, Rosji. Moskwa nie może więc sobie pozwolić na utratę tych terenów. Najpierw mogą pojawić się regulacje prawne wymierzone w chińskich imigrantów. Potem dojdą deportacje, a może i prześladowania chińskiej mniejszości. Od postawy Pekinu wobec takich działań będzie zależało, czy konflikt przejdzie z fazy politycznej do militarnej.

Pokój czy wojna

Analizując chińskie spory terytorialne, należy postawić pytanie, czy Pekin będzie gotowy powściągnąć apetyt i wycofać się z części roszczeń, aby zyskać przychylność sąsiadów i innych państw regionu. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że większość spraw załatwiał drogą pokojową, choć w niektórych przypadkach nie stronił od rozwiązań militarnych. Tym razem będzie podobnie. Trudno jednak wskazać, w którym momencie ten taniec na linie sprawi, że konflikt jednak wybuchnie.

Piotr Wołejko

 

Artykuł ukazał się w nr 39/2010 tygodnika grafika

Share Button