Chiński lotniskowiec (prawie) gotowy do boju

Pierwszy chiński lotniskowiec o nazwie Liaoning (były rosyjski Wariag) wszedł wczoraj do służby. Zdaniem ustępującego wkrótce premiera Wen Jiabao okręt ten jest „powodem do patriotycznej dumy„. Niewątpliwie posiadanie lotniskowca wzmacnia pozycję Chin i chińskiej floty w regionie, stanowiąc milowy krok w modernizacji marynarki wojennej.

Pierwszy krok w długim marszu

Zanim amerykańscy planiści wezmą się za aktualizację istniejących i przygotowanie nowych ewentualnościowych należy podkreślić, że Liaoning będzie przez pewien, raczej dłuższy czas wykorzystywany do celów szkoleniowych. Na pokładzie nie znajdą się bowiem jakiekolwiek samoloty okrętowe. Brakuje zarówno maszyn, jak i pilotów wykwalifikowanych do ich obsługi. Stąd zastrzeżenie „dłuższego czasu”, zanim lotniskowiec będzie mógł pełnić swoją podstawową rolę.

Gdy już pojawią się maszyny i piloci, a załoga lotniskowca będzie wyszkolona do jego obsługi, pojawia się kolejne wielkie wyzwanie – sformowanie grupy bojowej składającej się z lotniskowca i okrętów towarzyszących. Mimo całej swej potęgi, lotniskowce niewiele znaczą bez odpowiedniego wsparcia. Wręcz przeciwnie, stanowią doskonały i dość łatwy cel dla przeciwnika. Sformowanie i zgranie lotniskowcowej grupy bojowej także musi potrwać. Pod pojęciem „zgranie” trzeba bowiem rozumieć wypracowanie procedur, wyszkolenie oficerów, przeprowadzenie dziesiątek szkoleń, manewrów i testów (Chińczycy już w 2009 r. szkolili się na brazylijskim lotniskowcu). To wszystko trwa. I kosztuje. O ile można skraść technologie i wdrożyć je na własnym gruncie z pominięciem fazy badań, to nie da się sformować sprawnej i zdolnej do walki grupy bojowej w przyspieszonym tempie.

Mieć silną flotę

Jeśli ktokolwiek obawia się chińskiego lotniskowca, to są to obawy przedwczesne. Poza powyższym warto bowiem mieć na uwadze fakt, że inne kraje także posiadają podobne okręty. Stany Zjednoczone mają ich aż 11, z czego w pobliżu Chin operują zazwyczaj dwa, wraz ze swoimi grupami bojowymi. Rosja, Francja i Indie również posiadają lotniskowce, a Wielka Brytania chwilowo nie. Stan ten ma ulec zmianie, trwa konstrukcja dwóch okrętów, lecz kryzys finansowy może te plany zmienić, a na pewno je spowolni. Aktualnie Brytyjczycy współkorzystają z francuskiego okrętu Charles de Gaulle.

Droga do zostania potęgą morską jest długa i trudna, a do tego wymaga cierpliwości i wielkich nakładów. Za decyzją o posiadaniu silnej i nowoczesnej floty stoi jeden z dwóch powodów: posiadanie licznej floty handlowej albo chęć ekspansji zewnętrznej. Chiny posiadają liczną flotę handlową, są eksportową potęgą. Naturalne jest więc, że wzmacniają marynarkę wojenną. Większość potęg morskich szła właśnie tą drogą, żeby wskazać tylko Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Za tym szła jednak możliwość wpływania na globalny układ sił i szansa na ustalanie własnych reguł. Niewykluczone, że i Chiny osiągną status, jaki miał niegdyś Rzym czy mają dziś Anglosasi. [Więcej o morskiej rywalizacji we wpisie z czerwca 2009 r.]

Spory terytorialne w tle

W świetle świeżego sporu terytorialnego z Japonią o wyspy Senkaku/Diaoyu powstaje pytanie, czy modernizacja i zbrojenia nie będą stanowić kolejnego elementu układanki pt. możliwa konfrontacja. Nie da się dziś odpowiedzieć na to pytanie. Wybór pomiędzy dialogiem i współpracą a konfrontacją nie następuje na podstawie racjonalnych kalkulacji. Jest wypadkową pomiędzy wieloma, często luźno związanymi z głównym problemem, czynnikami.

Piotr Wołejko

Share Button