Czy Royal Navy zmierza w stronę floty belgijskiej? A słyszał ktoś kiedyś o flocie Królestwa Belgii? Nie? Czyli groźba jest poważna. Nad odpowiedzią na pytanie wprowadzające zastanawiał się w 2007 roku ówczesny Pierwszy Lord Admiralicji Sir Jonathon Band. Groził rezygnacją, gdyby flota nie otrzymała odpowiedniego finansowania. Band dokończył swoją kadencję, jednak obawy o przyszłość Royal Navy powracają ze zdwojoną siłą.
Siły lądowe oczkiem w głowie rządu
Realia budżetowe Wielkiej Brytanii są dzisiaj takie, że trzeba ciąć gdzie tylko się da. Obrona narodowa też oberwie i to raczej solidnie. Szacuje się, że wydatki na obronę zmaleją o 10-20 procent w stosunku do stanu obecnego. Nie wszystkim jednak odejmie się po równo. Rząd konserwatystów i liberałów planuje, o dziwo, położenie głównego nacisku na siły lądowe. Zdziwieni? I słusznie. Odkąd bowiem Anglia, a później Zjednoczone Królestwo, była światową potęgą, kojarzyło się ją głównie z potężną flotą. Czy wyspiarskie państwo, uzależnione w ogromnym stopniu od handlu odbywającego się drogą morską, na pewno powinno przedkładać armię lądową nad marynarkę wojenną?
Winston Churchill powiedział, że flota może przegrać nam wojnę, a tylko lotnictwo ją wygrać. Wypowiedź dotyczyła drugiej wojny światowej, natomiast jej pierwsza część, dotycząca roli Royal Navy, ma wartość uniwersalną. Bez silnej floty nie byłoby Wielkiej Brytanii jaką znamy z kart historii. Nie byłoby imperium kolonialnego i dynamicznego rozwoju handlu brytyjskiej korony. Jedna z najważniejszych wojen w historii toczyła się na morzu, a jej przyczyną był rozwój potęgi morskiej Niderlandów. W drugiej połowie XVII wieku Anglia złamała tą potęgę, tak samo jak pokonała hiszpańską Armadę w 1588 roku. Żadne inne państwo, nawet silna Francja, nie stanowiło już zagrożenia dla brytyjskiej dominacji na morzach.
Dlaczego flota jest ważna
Royal Navy zapewniała nie tylko bezpieczeństwo ojczyźnie, pozwalała także na dynamiczny rozwój handlu morskiego. Przede wszystkim brytyjskiego, ale z panowania Wielkiej Brytanii na morzach i oceanach korzystali również inni. Dziś, w dobie globalizacji, morskie drogi transportowe odgrywają rolę niepomiernie większą niż w przeszłości. Londyn w o wiele większym stopniu zależy dziś od importu towarów i surowców. Rozsądek nakazywałby więc nie szczędzić sił i środków na utrzymanie silnej floty. Tymczasem Royal Navy niknie w oczach i wkrótce może posiadać ledwo ponad 20 okrętów nawodnych (uwzględniając dwa znajdujące się w budowie lotniskowce).
Silna flota to także wyznacznik pozycji danego kraju na arenie międzynarodowej. Flota pozwala bowiem zaznaczać własną obecność i siłę, dbać o interesy. Nie przypadkiem w marynarkę wojenną mocno inwestują Chiny, a Stany Zjednoczone utrzymują najpotężniejszą flotę w historii (pod względem możliwości bojowych). Brytyjczycy, dobrowolnie rezygnując z silnej Royal Navy, skazują się nie tylko na utratę głosu w wielu sprawach o znaczeniu globalnym, ale działają także przeciwko własnemu bezpieczeństwu. O ile bowiem Chiny czy Francja w XVII-XVIII wieku były przede wszystkim potęgami lądowymi, które pozwalały sobie na posiadanie licznej floty, Wielka Brytania i jej interesy od floty zależały. I nic się w tej materii nie zmieniło.
Strategia czy ślepe nożyce?
Do stanu floty belgijskiej, która posiada raptem kilka okrętów i nieco ponad dwa tysiące marynarzy Royal Navy jeszcze sporo brakuje. Cięcia budżetowe i postawienie na siły lądowe mogą jednak w istotny sposób uszczuplić stan jej posiadania. Ciekawe, jaka strategia kryje się za wyborem, który na pierwszy rzut oka jest całkowicie nieracjonalny. O karlejącej Wielkiej Brytanii czytajcie więcej w artykule z sierpnia ub.r.
Piotr Wołejko