Twardy Brexit = Mała Brytania?

Brytyjska premier Theresa May przedstawiła wreszcie konkretniejszy zarys Brexitu. Kluczowy punkt to bez wątpienia zapowiedź wyjścia Londynu z jednolitego unijnego rynku. Z jednej strony da to Wyspiarzom dużo większą swobodę decyzyjną w obszarze gospodarczym, z drugiej jednak wiąże się z poważnymi konsekwencjami, których rozmiar ciężko dziś przewidzieć. Szkoci szacują, że stracą 80 tysięcy miejsc pracy, natomiast Walijczycy – 200 tysięcy. Bankierzy z City zapowiadają cięcia etatów rzędu kilkudziesięciu procent i przenoszenie ich do Paryża czy Frankfurtu. Groźne miny premier May i groźby przekształcenia Wielkiej Brytanii w raj podatkowy mało kogo na Starym Kontynencie poruszają. Gorzka prawda jest taka, że referendum, na wynik którego wpłynęła bezprecedensowa kampania kłamstw i manipulacji faktami, może doprowadzić do chaosu na Wyspach Brytyjskich. Przy czym chaos gospodarczy to najmniejszy problem. Reakcje na Brexit można śledzić tutaj.

Żegnamy Szkocję, a co z Irlandią Płn.?

Prawdziwą bombą Brexitu będzie bowiem polityczne zamieszanie, które może doprowadzić do szybkiego powtórzenia referendum niepodległościowego w Szkocji, a także – to jest już naprawdę niebezpieczne – do wznowienia wojny w Irlandii Północnej. Trzeba pamiętać, że porozumienie pokojowe zawarte w Ulsterze opierało się na założeniu, że zarówno Londyn, jak i Dublin są członkami UE. Oznaczało to swobodny przepływ osób, towarów, usług i kapitału na Zielonej Wyspie. Trudny proces pokojowy przyniósł umiarkowany sukces w postaci wspólnego gabinetu republikanów i lojalistów. Aktualnie lider republikanów ustąpił ze stanowiska zastępcy pierwszego ministra, a premier May zapowiada twardy Brexit, co sprowadza się do zapowiedzi nie tak odległego przywrócenia realnych granic między dwoma państwami irlandzkimi. Pachnie to poważnymi niepokojami, gdyż republikanie nie pogodzą się z tak istotną separacją od Dublina. Zarówno w Irlandii Północnej, jak i w Szkocji, Brexit przegrał.

Szkoci wprost zapowiadają powtórkę z referendum i tym razem większość głosów może paść za opuszczeniem Zjednoczonego Królestwa. Premier szkockiego rządu Nicola Sturgeon nie godzi się z tym, by jej rodacy płacili za wyskoki Anglików. Niepodległość Szkocji wydaje się przesądzona, jeśli ktoś obstawia takie wydarzenia u bukmacherów, to w Szkotach ma rasowego pewniaka.

Mała dumna Brytania?

Tylko czekać, kiedy i w Anglii pojawiają się głosy wzywające do przemyślenia Brexitu. Już wiadomo, że kampania za opuszczeniem UE opierała się na bezczelnych kłamstwach – typu 300 milionów tygodniowo do UE zamiast na lokalny odpowiednik NFZ (NHS). Gdy Brexit zacznie być odczuwalny w kieszeniach i na rynku pracy, nawet najtwardsi zwolennicy odzyskania swobody decyzyjnej mogą poczuć pewien dyskomfort. A wynik referendum wcale nie był przekonujący, różnica na rzecz Brexitu wyniosła tylko kilka punktów procentowych. Wraz z postępującą dezintegracją Zjednoczonego Królestwa Anglicy mogą się zastanawiać, czy cena za Brexit nie jest zbyt duża. Czy warto zaprzepaścić setki lat mozolnego budowania państwowości tylko po to, żeby Nigel Farage i Boris Johnson mogli wychylić szklaneczkę whiskey i zapalić cygaro w wygodnym fotelu country clubu. Czy warto robić z Wielkiej Brytanii Małą Brytanię, bo do tego sprowadzi się w rzeczywistości Brexit.

Odzyskana swoboda decyzyjna okaże się ułudą. Londyn poza UE będzie tylko jednym z wielu graczy wagi średniej, który będzie musiał układać się z potęgami oraz blokami regionalnymi. Przede wszystkim z UE, bo to z Kontynentem wymiana handlowa jest największa. Dostęp do jednolitego unijnego rynku i tak będzie niezbędny. Negocjowanie umów handlowych – a wyrasta to na kluczowy zysk z Brexitu – nie będzie wcale proste i szybkie, a wynegocjowane warunki nie muszą być lepsze od tych, które Londyn miał za czasów członkostwa w UE. Prawdopodobne jest to, że będą gorsze, bo siła przebicia Londynu będzie o wiele mniejsza.

Mayday

Mówiąc wprost, dla iluzorycznych zysków premier May jest gotowa zaryzykować pewne, choć trudne do zmierzenia w tym momencie straty. Wszystko za sprawą referendum, które pozbawione było mocy wiążącej – jego celem było wyrażenie opinii. To naprawdę o wiele za mało, by niemalże na autopilocie zmierzać prosto w kierunku góry lodowej, ku satysfakcji takich osób jak Nigel Farage.

Piotr Wołejko

Share Button