Brak postępu na Bliskim Wschodzie

Prezydent George W. Bush odwiedza kolejny kraj w trakcie tygodniowego tournee po Bliskim Wschodzie. Niewielu wiązało jakieś nadzieje z wizytą amerykańskiego przywódcy w targanym niepokojami regionie. I choć Bush bardzo liczył na magiczną moc swojej wizyty, efektów nie widać. Izrael i Palestyńczycy nie znajdują się ani o krok bliżej rozwiązania, tzw. koegzystencji dwóch państw.

Wiele wskazuje także na to, że niewiele dadzą rozmowy Busha z arabskimi sojusznikami w regionie. Prezydent chciałby, aby Arabowie wspierali pokój w Palestynie i Iraku, a także przyłączyli się do amerykańskiego frontu antyirańskiego. Dla obu stron rozmowy mogą okazać się rozczarowujące. Kuwejt, Bahrajn, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska i Egipt nie mają wystarczającej „siły” do przeforsowania planów pokojowych w regionie, a także nie chcą zrażać do siebie Iranu. Kategorycznie wykluczają opcję militarną, a ostatnio toczyły się intensywne rozmowy między Iranem a państwami Zatoki i Egiptem, na różnych poziomach.

Amerykanie muszą także zdawać sobie sprawę ze słabości wpływów poszczególnych państw w regionie. Na pewno nie rozwiążą one trwających od lat konfliktów. Najlepszym przykładem nikłych możliwości państw arabskich jest fiasko mediacji Ligi Arabskiej w Libanie, gdzie po raz kolejny przełożono głosowanie dot. wyboru nowego prezydenta. Kryzys związany z niemożnością wyboru prezydenta, który zgodnie z ustaleniami etniczno-religijnymi jest chrześcijaninem maronitą, trwa od września. Od 23 listopada Liban nie posiada prezydenta – zakończyła się wtedy kadencja Emila Lahouda.

Liban to kolejne źródło problemów w regionie. Ścierają się w nim interesy amerykańsko-saudyjskie oraz syryjsko-irańskie. Obecnie większość parlamentarną stanowią sunnici oraz część chrześcijan, uznawani powszechnie za umiarkowanie prozachodnich. Opozycję stanowią szyici (w większości pod egidą Hezbollahu) oraz część chrześcijan pod przywództwem gen. Michaela Aouna. Opozycja domaga się albo równego podziału stanowisk rządowych dla największych grup etniczno-religijnych, albo prawa weta w stosunku do decyzji podejmowanych przez większość. Oba żądania są dla rządzącej koalicji nie do przyjęcia i to one de facto są przyczyną trwającego pata. Co gorsze, możliwa jest eskalacja konfliktów wewnętrznych, gdyż grupa Fatah al-Islam, powiązana z al-Kaidą, „wydała wojnę” armii libańskiej. Kilka miesięcy wcześniej wojsko rozgromiło po tygodniach walk bojowników Fatah al-Islam w regularnej bitwie w palestyńskim obozie dla uchodźców.

Pat w Libanie, który grozi wybuchem wojny domowej; brak postępu w Palestynie; rozgrzebany Irak; tureckie ataki na Kurdystan; prowokacyjne zachowanie Iranu, m.in. „podjazdy” pod amerykański lotniskowiec ze strony irańskich łodzi. A przede wszystkim brak wiary lokalnych sojuszników Ameryki w to, że Waszyngton jest w stanie rozwiązać choć część problemów. Samonapędzający się mechanizm spadku zaufania oraz wiary w możliwości Stanów Zjednoczonych. W efekcie Amerykanie mają coraz mniej opcji itd. Obawiam się, że walczący o tzw. legacy (dziedzictwo) prezydent Bush niewiele wskóra. Jedyne co może robić, to ograniczać straty i zabezpieczać pozycje dla nowego prezydenta.

Piotr Wołejko

Share Button