Bez dwóch zdań książka Jeremy’ego Scahilla pt. „Blackwater. The rise of the world’s most powerful mercenary army” (Blackwater. Powstanie najpotężniejszej na świecie armii najemników) to lektura arcyciekawa i fascynująca. Chociaż media na całym świecie wielokrotnie pisały o wykorzystaniu „prywatnych ochroniarzy” w Iraku czy Afganistanie, mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że w samym Iraku wynajętych ochroniarzy jest tyle samo (albo nawet więcej), niż żołnierzy amerykańskich.
Potrzeba zapewnienia bezpieczeństwa dyplomatom i urzędnikom, dostawcom żywności i innych niezbędnych artykułów oraz rozmaitym instytucjom i prywatnym firmom narastała wraz z pogarszaniem się sytuacji i destabilizacją wewnątrz Iraku. Liczba amerykańskich żołnierzy nie była wystarczająca, aby zapewnić bezpieczeństwo rzeszy ludzi niezbędnych dla odbudowy kraju i jego transformacji w demokrację, co było głównym celem obalenia Saddama Husajna (Irak miał być przykładem dla reszty regionu, zadziałać niczym kostka domina, doprowadzając do transformacji państw bliskowschodnich w przyjazne Stanom Zjednoczonym demokracje).
Jak się szybko okazało, ochrony potrzebują przede wszystkim nowi iraccy decydenci, czyli amerykańscy dyplomaci. W tzw. Zielonej Strefie powstaje największa na świecie ambasada Stanów Zjednoczonych, a zanim rozpoczęto jej budowę w kraju przez rok rządził amerykański prokonsul Paul Bremer. Departament Stanu, choć posiada własną służbę zapewniającą bezpieczeństwo dyplomatom, musiał zwrócić się do prywatnych firm zajmujących się zapewnianiem bezpieczeństwa i ochroną. Jedną z tych firm był Blackwater. Firma należąca do Erika Prince’a chroniła także Paula Bremera, najważniejszego amerykańskiego polityka w Iraku.
Blackwater USA (obecnie Blackwater Worldwide) powstało w 1997 roku, a siedziba firmy mieści się w Moyock w Północnej Karolinie. Nazwa Blackwater została zainspirowana kolorem wody Great Dismal Swamp, bagien nad którymi niemalże położony jest ośrodek treningowy Blackwater o powierzchni 7 tysięcy akrów. Bagna, znajdujące się pod ochroną jako rezerwat przyrodniczy, mają powierzchnię 111 tys. akrów i ciągną się aż do sąsiadującej z Północną Karoliną Wirginii. W tym stanie mieszczą się zaś siedziby wielu instytucji związanych z wojskiem oraz wywiadem. Moyock okazał się więc położony idealnie dla przyszłego, imponującego rozwoju firmy.
Na razie jest jednak rok 1997, a Blackwater jest firmą małą i daleko mu do obecnej potęgi. O posiadaniu ponad 20 tysięcy ludzi w Iraku oraz drugich 20 tysięcy pod telefonem, dostępnych w razie konieczności, nikt w Moyock nie marzy. Zanim Blackwater był w stanie wystawić prywatną armię świetnie wyszkolonych i uzbrojonych najemników, firma zajmowała się szkoleniem amerykańskich policjantów, żołnierzy i członków innych służb w swoim ośrodku w Północnej Karolinie.
Erik Prince, założyciel Blackwater i były członek elitarnej jednostki Navy SEALS, zakładając firmę miał na celu zapewnienie odpowiednich warunków do szkolenia żołnierzy oraz służb mundurowych. Od samego początku ośrodek w Moyock wyróżniał się nowoczesnością oraz wysokimi standardami. Szkolenia prowadzili byli członkowie SEALS oraz innych jednostek specjalnych. Przez lata powstawały nowe obiekty, m.in. budynek symulujący szkołę, w którym policjanci i jednostki specjalne przygotowywały się do różnych sytuacji znanych z życia codziennego.
Blackwater potrafił świetnie wykorzystywać przeróżne tragedie i kryzysy, aby rozwijać swoją działalność i zwiększać zyski. Powstanie budynku symulującego szkołę nastąpiło wkrótce po tragedii w Columbine High School w kwietniu 1999 roku. Dwóch nastoletnich uczniów zastrzeliło tego dnia dwunastu swoich szkolnych kolegów i nauczyciela, a także raniło 24 inne osoby. Choć strzelaniny w szkołach i na kampusach uniwersyteckich nie są w Stanach żadną nowością, odpowiednie służby nie miały właściwego przygotowania do radzenia sobie w takich sytuacjach. W sukurs przyszedł im Blackwater, tworząc odpowiedni obiekt i zapewniając merytoryczne wsparcie ze strony byłych komandosów.
Obiekty Blackwater w Moyock w Północnej Karolinie gościły z roku na rok coraz większą liczbę funkcjonariuszy, agentów i żołnierzy – kilkadziesiąt tysięcy osób. Szkolenia są prowadzone nadal, a Blackwater zarabia na tym naprawdę duże pieniądze. Jak każda dobrze zarządzana korporacja, Blackwater doprowadził do perfekcji swój podstawowy biznes i intensywnie rozglądał się za możliwościami poszerzenia zakresu świadczonych usług. Jednak jak firma z Północnej Karoliny w ciągu zaledwie kilku lat stała się liderem branży „prywatnej ochrony”, z armią 20 tysięcy najemników pracujących w Iraku?
O tym już wkrótce, w drugiej części artykułu.
Piotr Wołejko