Birma się demokratyzuje: rzeczywistość czy piękna fasada?

Nowe-stare władze Birmy/Myanmaru/Mjanmy/Mianmy (ja będę posługiwał się pierwszą nazwą), czyli generałowie przebrani w garnitury, krok po kroku demontują autorytarny system władzy funkcjonujący od 1962 roku. Można więc spiąć okrągłą klamrą 50-lecie rządów wojska i powrót do demokracji. Jednak czy aby na pewno wojskowi zamierzają całkowicie oddać władzę, przeprowadzając kompletną liberalizację polityczną? A może to tylko miraż tworzony na potrzeby Zachodu, uzasadniający z jego strony zakończenie izolacji dyplomatycznej?

Krótkie kalendarium zmian politycznych

Niezmiernie ciężko jest dokonać ostatecznej oceny transformacji, która niewątpliwie trwa w Birmie. W roku 2010 wojskowa junta postanowiła o rozpoczęciu procesu demokratyzacji. Przeprowadzono wybory (w zasadzie parodię wyborów), w których zdecydowaną większość zdobyła partia reżimu. Tydzień po wyborach z aresztu domowego, w którym spędziła większą część z ostatniego dwudziestolecia, została zwolniona liderka opozycji, laureatka pokojowego Nobla Aung San Suu Kyi. W marcu 2011 roku dotychczasowy szef junty gen. Thein Sein został wybrany na prezydenta kraju, już jako cywil.

Kolejne miesiące przyniosły następne wydarzenia, które pokazały, iż transformacja w Birmie idzie w najlepsze. Aung San Suu Kyi otrzymała zgodę na wystąpienie na wiecu o charakterze politycznym, a władze w Naypidaw zablokowały chiński projekt elektrowni wodnej. Jest to o tyle istotne, iż inwestycja była jednym z najbardziej widocznych przejawów bliskich relacji na linii Birma-Chiny, a nawet – nie jest to ryzykowne twierdzenie – stosunku patron-klient w tychże relacjach. Izolowana przez Zachód Birma, przez dekady prześladująca wszelką opozycję (i krwawo tłumiąca rewolty: studentów w 1988, mnichów w 2007 roku), mogła liczyć co najwyżej na Chiny i kraje swojego bezpośredniego sąsiedztwa.

Spieniężyć demokrację?

Zasobna w surowce naturalne Birma była atrakcyjnym kąskiem dla Pekinu czy Nowego Dehli. Junta robiła interesy ze wszystkimi, którzy chcieli płacić, inwestować w kraju i dostarczać reżimowi uzbrojenie. Stąd niezłe relacje Naypidaw z Moskwą. Jak się jednak zazwyczaj okazuje, potrzebne są także przynajmniej robocze relacje z państwami zachodnimi. Rozumiem przez to brak entuzjazmu dla sposobu sprawowania władzy przez państwo trzecie, przy jednoczesnej akceptacji takiego stanu rzeczy – a to pozwala już prowadzić, przy otwartej kurtynie, wymianę handlową. Można bez problemu posiadać relacje gospodarcze z dyktaturą, jednak słabo wypada to w oczach opinii publicznej. Birmańska liberalizacja polityczna pozwala Zachodowi ogłosić nowe otwarcie.

Z nowych realiów, które cały czas się formują, skorzystały już – co nie zaskakuje, skoro postawiły wyraźnie na Azję i Pacyfik – Stany Zjednoczone. W grudniu 2011 roku Birmę odwiedza sekretarz stanu Hillary Clinton. Chwali postępy w reformach politycznych, przypomina o tym, jak ważne jest poszanowanie praw człowieka, a za kulisami prowadzi rozmowy o gospodarce oraz geopolityce. Birma bowiem odgrywa istotną rolę w wielkiej grze toczącej się między USA a Chinami (z Indiami w tle), w której Waszyngton stara się ograniczyć strefę wpływów Pekinu i obstawić chińskie granice państwami sprzyjającymi Stanom Zjednoczonym. Nowe rozdanie w Naypidaw pozwoliło Ameryce zastosować nowe zagrywki i wywołało zgrzytanie zębów chińskiego kierownictwa.

W co gra Thein Sein i jego towarzysze broni?

Wydaje się, że birmański scenariusz wygląda następująco. Rządząca przez dekady junta doszła do wniosku, że obecny model polityczno-gospodarczy wyczerpuje się i niezbędne są zmiany. Nie chcąc oddać kraju pod kuratelę Pekinu (nacjonalizm i suwerenność to bardzo ważne zagadnienia w Azji), wojskowi postanowili przeprowadzić kontrolowaną liberalizację polityczną. Na razie nie oddali zbyt wiele władzy i nie stracili wpływów.

Wykonali kilka znaczących gestów, m.in. zwalniając więźniów, w tym politycznych oraz zezwalając Aung San Suu Kyi i jej partii na udział w wyborach uzupełniających (które już w kwietniu) oraz podpisując zawieszenie broni z głównymi mniejszościami etnicznymi, prowadzącymi z juntą długoletnią wojnę partyzancką. Należy to docenić, natomiast czy można przyjąć za dobrą monetę? W realnej polityce nie ma nic za darmo.

Dotychczasowe tempo transformacji demokratycznej jest imponujące, natomiast otwarte pozostaje pytanie o rzeczywiste zamiary wojskowych. Czy naprawdę chcą doprowadzić do oddania władzy w ręce opozycji? A może liberalizacja to tylko fasada, potrzebna do spozycjonowania Birmy jako partnera możliwego do przyjęcia przez Zachód? Może po prostu wojsko wystawia kraj na licytację i chciało poszerzyć grono oferentów? Kto da więcej – Chiny, Indie czy Zachód? Posiadając surowce naturalne, w tym energetyczne, Birma może pozwolić sobie na takie postępowanie.

Chwaląc postępy demokratyzacji należy uważnie przyglądać się sytuacji w Birmie. Być może kraj ten zmierza ku azjatyckiemu modelowi demokracji znanej z Tajlandii, Singapuru czy Malezji – ułomnej, czasem fasadowej, ale potrafiącej odnosić sukcesy. W szczególności gospodarcze. Nadal jednak nie powinniśmy wykluczać scenariusza egipskiego, czyli kontynuacji rządów wojska, przebranego dla niepoznaki w garnitury i kontrolującego najbardziej dochodowe sektory gospodarki.

Piotr Wołejko

 

Artykuł powstał przy współpracy ze znaną Czytelnikom bloga Magdaleną Chodownik, podróżniczką, publicystką i reporterką specjalizującą się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej

Share Button