Biały Dom Obamy: wspomnienia Bena Rhodes’a

The World as It Is: A Memoir of the Obama White House, Ben Rhodes

Bezrobocie 5%, paliwo po 2 dolary za galon, 20 milionów Amerykanów objętych po raz pierwszy ubezpieczeniem zdrowotnym. Jak mogliśmy to przegrać? Może poszliśmy za daleko, może ludzie rzeczywiście wolą własne plemiona, niż otwarty świat? Na pewno instytucje demokratyczne będą miały teraz okazję do wykazania się. Taka była nieoficjalna reakcja Baracka Obamy na klęskę obozu Demokratów w wyborach prezydenckich w 2016 r.

Dzięki nowej książce Bena Rhodes’a poznajemy kulisy administracji 44. prezydenta, jej podejście do kryzysów na świecie oraz wiele przemyśleń autora odnośnie mediów, stosunków międzynarodowych, przyszłości demokracji.

Do polityki trafił po zamachach z 11 września jako speechwriter i ekspert ds. bezpieczeństwa w jednym z waszyngtońskich think-tanków. Będąc członkiem komisji analizującej wojnę w Iraku znalazł się na spotkaniu z senatorem Obamą, w czasie którego zastanawiano się jak senator ma zagłosować ws. zwiększenia zaangażowania w Iraku. Wszyscy doradcy byli „za” bo uważali, że głosując inaczej ściągnie na siebie krytykę mediów jako niechętny wspieraniu własnych żołnierzy. Jedynym, który doradził głosować „przeciw” był B. Rhodes. Argumentował:  byłeś przeciw wojnie od samego początku, byłeś przeciwny zwiększaniu liczby wojsk, mówiłeś że nie można zastępować Iraku w jego własnych obowiązkach, uważasz że USA powinno wyjść z Iraku, powinieneś więc zagłosować zgodnie ze swoim podejściem do tej wojny. Senator posłuchał. I tak zaczęła się ich współpraca.

Na kartach książki szczegółowo analizowany jest proces zarządzania administracją i podejmowania decyzji przez B. Obamę. Jak pokazuje powyższy przykład – prezydent zawsze starał się wysłuchać opinii wszystkich osób znajdujących się na spotkaniu, nie tylko zwierzchników poszczególnych instytucji. Każdy problem musiał poznać ze wszystkich stron. Gdy media zarzucały mu brak doktryny, która w sposób jednoznaczny charakteryzowałaby jego podejście do świata odpowiedział swoim pracownikom jedno: don’t do stupid shit. Skoro losy wielu prezydentur zdefiniowały złe pomysły, jak np. wojna w Iraku, to czasami lepiej unikać kłopotów niż próbować samemu naprawiać świat.

A samotność to uczucie nieustannie towarzyszące pracy w Białym Domu. Ben Rhodes opisuje, jak po artykule fałszywie cytującym jego słowa o administracji Obamy, znajomi  z różnych instytucji przestali odbierać od niego telefony. Jak po śmierci ambasadora USA w Benghazi uciekał w alkohol, bo nie mógł poradzić sobie z emocjami oraz widmem 100 000 dolarów dla prawników w czasie przesłuchań w Kongresie. Jak nie zdążył dojechać do umierającego teścia, bo musiał zajmować się kolejnym kryzysem międzynarodowym. Jednego dnia był w social media nazywany elementem żydowskiego spisku, drugiego – antysemitą z Bractwa Muzułmańskiego. Presja jest olbrzymia, nie może być inaczej, gdy np. w czasie Arabskiej Wiosny w Libii prezydent Obama słyszy od doradców: to może być ludobójstwo, które obciąży twoją prezydenturę. Odpowiedział w swoim stylu: a więc rekomendujecie mi w związku z tym wprowadzenie strefy zakazów lotów, która nijak tej kwestii nie rozwiąże.

Ben Rhodes nie przechwala się, uczciwie opisuje wzloty i upadki. Pisze, że nie wiedział o szykowanej operacji przeciw Bin Ladenowi, bo w związku z jego negatywnymi historiami z prasą, zwierzchnicy obawiali się powierzać mu niektóre przedsięwzięcia. W wielu innych brał jednak bezpośredni udział. Prezydent zlecił mu m.in. nawiązanie relacji z władzami Kuby po 50 latach izolacji. Opisy tych rozmów wyglądają jak wyjęte z książki szpiegowskiej. Asystent prezydenta USA spotyka się potajemnie w Kanadzie z przedstawicielem Fidela Castro. O spotkaniu teoretycznie wie tylko kilka osób w USA, na Kubie i w pośredniczącym rozmowom Watykanie. I w tym momencie do stolika w lobby hotelu podchodzi para „turystów”, wyciągają telefony i zaczynają im robić zdjęcia. Rhodes usłyszał od swojego towarzysza: to Rosjanie, dają znać że wiedzą o naszych rozmowach.

Tytuł książki nawiązuje do noblowskiego przemówienia prezydenta Obamy. Powiedział wtedy, że mimo ideałów jakimi się kieruje patrzy na świat taki, jakim jest. Hitlera nie dało się zatrzymać dyplomacją, a negocjacjami nie uda się przekonać al Kaidy do złożenia broni. I takie podejście stosował Ben Rhodes. Chociaż odpowiadał za dyplomację to zauważa ironicznie, że był częścią administracji która przejdzie do historii ze względu na liczbę ataków militarnych przy użyciu dronów.

Książka kończy się jednak quasi-optymistycznie, co do możliwości dyplomacji w XXI wieku. Rhodes, nie będąc pewnym, czy D. Trump poleci kontynuowanie polityki otwarcia się USA na Kubę, usłyszał od swojego odpowiednika na wyspie:  był tu kiedyś taki generał sowiecki ,który miał pozwolenie na odpalenie rakiet atomowych z terenu Kuby. Bez mojej zgody, a byłem wtedy ministrem obrony. Radziłem sobie z gorszymi niż Trump.

Dariusz Pruchniewski, czytelnik Bloga Dyplomacja

Share Button