Analiza (pra)wyborcza w USA: Podzieleni Demokraci, możliwe zjednoczenie i szanse McCaina

Prawybory w Pensylwanii wygrała Hillary Clinton, zdobywając prawie 55 procent oddanych głosów. Tym samym walka o demokratyczną nominację trwa dalej, przenosząc się do Indiany i Północnej Karoliny. Sukces Clinton w dużym ważnym stanie pozwolił jej na kontynuację kampanii – choć nie osiągnęła, wyznaczonego przez ekspertów i komentatorów, progu dziesięciu procent przewagi nad Barackiem Obamą.

Senator z Illinois nadal wyraźnie prowadzi w liczbie delegatów, a już sześć tygodni temu – czyli po prawyborach w Ohio i Teksasie – wiadomo było, że Clinton nie ma szans dogonić (co dopiero przegonić) Obamy. Taktyka Clinton to przedłużenie walki o nominację aż do sierpniowej konwencji Partii Demokratycznej w Denver i próba przekonania superdelegatów – członków Kongresu, gubernatorów i innych partyjnych oficjeli – że to ona daje większe szanse na odzyskanie Białego Domu z rąk Republikanów.

Sukces Clinton w Pensylwanii wskazuje, że taki scenariusz staje się coraz bardziej prawdopodobny. Byłą pierwsza dama zebrała, w dzień po zwycięstwie, 10 milionów dolarów w jeden dzień – co wzmocniło jej finansowe zaplecze. Jest teraz podbudowana i gotowa do dalszej walki. Walki, która przez wielu jest uznawana za katastroficzną dla Demokratów. Innego zdania jest Benjamin Barber, który w środowym „Dzienniku” stwierdził, że w walce Clinton z Obamą przegra McCain.

Barber napisał m.in.: „Ten dramatyczny wyścig nie jest wyrazem słabości Partii Demokratycznej. To, że elektorat partii jest podzielony niemal pół na pół, jest oczywiście wyrazem sympatii dla jednej lub drugiej politycznej osobowości. Nie mam jednak wątpliwości, że kiedy Partia Demokratyczna wyłoni swojego kandydata na stanowisko prezydenta USA, wyborcy się zjednoczą. John McCain nie będzie miał szans w tym starciu.” Podobnego zdania jest – niekryjący swych demokratycznych sympatii – komentator stacji CNN Jack Cafferty. Wszelkie informacje, w tym sondaże, wskazujące na to, iż między 1/6 a nawet 1/4 wyborców Clinton/Obamy zagłosują na McCaina, jeśli Clinton/Obama nie zdobędą nominacji, Cafferty określa mianem bzdur. Dla niego oczywiste jest, że Demokraci zjednoczą się za swoim kandydatem i bez problemu pokonają McCaina.

Oddajmy ponownie głos Barberowi: „Kiedy prawybory dobiegną końca, bez względu na to czy kandydować będzie Barack Obama czy Hillary Clinton, w wyborach prezydenckich kandydat Demokratów pokona reprezentanta Partii Republikańskiej. Jego przewaga będzie miażdżąca. Wierzę też, że katastrofalne notowania administracji George’a W. Busha nie tylko zaprowadzą kandydata demokratów do Białego Domu, ale zagwarantują partii zwycięstwo w kolejnych wyborach do Kongresu.” Barber nie zauważa jednak, iż notowania Kongresu są jeszcze niższe od notowań prezydenta Busha. Zerknąłem na najświeższe sondaże na stronie RealClearPolitics i oto jak przedstawiają się wyniki poparcia dla pracy prezydenta i Kongresu – odpowiednio 30,8 procent obywateli uważa, że Bush dobrze wykonuje swoje obowiązki, a tylko 22 procent podobne zdanie wyraża o Kongresie. A na Kapitolu od 2006 roku rządzą Demokraci.

Dziś przed godziną 14 z uwagą przysłuchiwałem się rozmowie z profesorem Zbigniewem Lewickim, amerykanistą z UW i UKSW, w Radiu TOK FM (niestety zapis audio z rozmowy nie jest dostępny do odsłuchu na stronie TOK FM). Muszę przyznać, że w 99 procentach zgadzam się z przemyśleniami i poglądami prof. Lewickiego (diametralnie odmiennymi od stanowiska Barbera). Moim zdaniem walka w obozie Demokratów wcale nie sprzyja tej partii, a McCain wcale na tym nie traci – wręcz przeciwnie. McCain może prezentować się jak mąż stanu, a nawet pozwalać sobie na prowadzenie kampanii w tradycyjnych bastionach Demokratów, a demokratyczni kandydaci do prezydentury sami dostarczają mu argumentów przeciwko sobie. Sztab senatora z Arizony nie musi się specjalnie wysilać zbierając materiały do ostrych przemówień czy celnych spotów reklamowych.

Nie zgadzam się także z Barberem i Cafferty’m w ich przekonaniu, że Demokraci staną zjednoczeni za którymkolwiek z kandydatów. Jest to tym bardziej wątpliwe, że wyborcy Obamy i Clinton bardzo się od siebie różnią. Więcej strat Demokraci poniosą wybierając (na konwencji) Clinton, a Obamę odstawiając na boczny tor. Ogromna mobilizacja za senatorem z Illinois oparta jest bowiem tylko na charyzmie i osobistym uroku Obamy, a także – choć polityczna poprawność rzadko pozwala o tym przypomnieć – na kolorze jego skóry. Praktycznie we wszystkich stanach wyborcy czarnoskórzy wybierali Obamę gigantyczną przewagą głosów nad Hillary Clinton. Obamie udało się zmobilizować młodych wyborców – wielu z nich zostanie w domu, jeśli Obama nie dostanie nominacji. Kampania Obamy jest oparta na nim, ale także jest to kampania pozytywna. Obama, choć stoi w kontrze do Busha, nie prowadzi kampanii przeciwko komuś, ale za czymś – za zmianą, za daniem nadziei Amerykanom.

Wielu wyborców Clinton również niezbyt chętnie poprze Obamę. Paradoksalnie, spora grupa elektoratu Clinton może z powodzeniem poprzeć McCaina i nikogo nie powinno to specjalnie dziwić – np. osoby starsze, zwłaszcza starsze kobiety. Wątpliwe, aby były one gotowe wesprzeć Obamę (z różnych przyczyn, z powodów rasowych z pewnością także – i sukces Obamy w Iowa nic tutaj nie zmienia). Sondaże dość wiernie, w moim przekonaniu, oddają nastroje wśród obozów wspierających demokratycznych kandydatów. Jeśli jeden nie otrzyma nominacji, spora część jego (jej) wyborców przerzuci swoje głosy na McCaina. Negowanie tego faktu to najzwyczajniejsza w świecie próba zakrzyczenia rzeczywistości. Barber czy zwłaszcza Cafferty nie mogą wybierać sobie elementów rzeczywistości, które im pasują, a pozostałych nie przyjmować do wiadomości.

Nie sądzę również, aby teoretyczna nieobecność McCaina na pierwszych stronach gazet czy w czołówce wydań serwisów informacyjnych w telewizjach sprawiała, że jego szanse maleją. Przecież McCain odniósł pierwsze sukcesy w prawyborach republikańskich będąc praktycznie poza nawiasem uwagi mediów. Dopiero po kilku zwycięstwach, m.in. w New Hampshire (ale na poważnie dopiero po Florydzie, tuż przed super-wtorkiem 5 lutego) media zwróciły na niego wszystkie reflektory. Jednak równie szybko McCain zszedł ze sceny, zwalniając miejsce dla Obamy i Clinton, gdyż – niespodziewanie dla większości komentatorów – Republikanie bardzo szybko wyłonili swojego kandydata na prezydenta.

Podzielona partia, wyborcy grożący głosowaniem na kandydata z przeciwnego obozu i totalna bezradność kierownictwa Demokratów – wszystko to sprawia, że perspektywy powrotu Demokratów do Białego Domu stały się dużo bardziej mgliste, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Jeszcze na przełomie 2007/08 gazety ogłaszały w swoich przewidywaniach na 2008 rok, że w Gabinecie Owalnym zasiądzie pierwsza kobieta. Następnie, gdzieś w połowie lutego, wydawało się, że Obamy nic już nie powstrzyma. Tymczasem mamy koniec kwietnia, a Demokraci pozostają w rozsypce. To nie tak miało być. U Demokratów praktycznie wszyscy widzieli tylko Hillary Clinton. Republikanie natomiast mieli przez miesiące wykrwawiać się w poszukiwaniach lidera spośród grupy w miarę równych i przeciętnych kandydatów.

Demokraci po raz kolejny mogą oddać zwycięstwo Republikanom. Scenariusz w wyborach prezydenckich coraz bardziej zaczyna przypominać sytuację, w których to nie John McCain musi bardzo starać się, żeby wygrać, ale Demokraci muszą bardzo mocno postarać się, aby nie przegrać.

Piotr Wołejko

Share Button