Amerykańska armia (niechętnie) zaciska pasa

Czasy kryzysu finansowego, wielkiego deficytu publicznego i zadłużenia państw są niełatwe dla sił zbrojnych. W okresie pokoju wybór pomiędzy masłem a bronią wydaje się jasny. Budżety obronne państw zachodnich maleją, a wraz z nimi zmniejsza się liczebność wojsk oraz ilość sprzętu. Oszczędzają Brytyjczycy, którzy zrezygnowali (chwilowo) z posiadania lotniskowca i współdzielą okręt z Francuzami. Londyn i Paryż już w listopadzie 2010 r. zawarły bezprecedensowe porozumienie obronne, które analizowałem dla Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. W ślad za Londynem i Paryżem podążają Niemcy, obcinając stan osobowy armii o kilkadziesiąt tysięcy etatów, a także pozbywając się przestarzałego sprzętu.

Cięcia w wydatkach na obronę narodową dotarły także za ocean, do Stanów Zjednoczonych. Na początku stycznia br. administracja Baracka Obamy przedstawiła dokument strategiczny [pełna treść tutaj] „Sustaining U.S. Global Leadership: Priorities for 21st Century Defense”. Jak tłumaczy sekretarz obrony Leon Panetta, Pentagon będzie rekomendował Kongresowi m.in. zmniejszenie liczebności armii o blisko 100 tys. żołnierzy (cięcia dotkną zarówno siły lądowe, jak i Korpus Marines; należy przy tym poczynić zastrzeżenie, iż nawet po cięciach liczba żołnierzy będzie większa niż przed atakami z 11 września 2001 r.), wycofanie ze służby wielu samolotów i okrętów, spowolnienie zakupów samolotu bojowego nowej generacji F-35 (projekt opóźniony, przekroczone koszty), co ma przynieść blisko 260 mld dolarów oszczędności w ciągu najbliższych 5 lat.

Oszczędności i wydatki

Budżet Pentagonu ma w 2013 roku wynieść 525 mld dolarów, o 6 mld mniej niż obecnie. Zmniejszają się również koszty zagranicznych wojen ze 115 mld do 88 mld dolarów. Jednocześnie Panetta twierdzi, że w 2017 roku oczekuje budżetu obronnego na poziomie 567 mld dolarów. Sumy te, nawet po cięciach, wydają się astronomiczne. I słusznie. Ameryka rocznie wydaje na obronę więcej niż wynosi polskie PKB. Ba, wydatki obronne USA są większe niż 15 kolejnych państw razem wziętych, spośród których 11 to amerykańscy sojusznicy. Druga potęga gospodarcza i, jak się uważa w Waszyngtonie, przyszły rywal Stanów Zjednoczonych w walce o globalny prymat – Chiny – przeznacza na wojsko przynajmniej 5-krotnie mniejsze środki.

Decyzje podejmowane przez administrację Baracka Obamy dotkną bezpośrednio Europę, z której wycofane zostaną dwie amerykańskie brygady. W tym samym czasie USA zwiększą swoją obecność na Pacyfiku, utrzymując dotychczasowe bazy i tworząc nowe, jak chociażby w australijskim Darwin, o czym pisałem w listopadzie 2011 r.  Okręty US Navy nadal będą stacjonować w Bahrajnie (co wyjaśnia, dlaczego Ameryka nie protestowała, gdy Saudyjczycy przy wsparciu szejkanatów z Zatoki pacyfikowała lokalne demonstracje będące odpryskiem arabskiej wiosny) czy Singapurze. Wiele wskazuje na to, że szykuje się powrót amerykańskich wojsk na Filipiny.

Istotnym elementem oszczędności będzie dalsza prywatyzacja zadań sił zbrojnych. Na stronie 13. omawianej strategii stwierdzono wprost, że Pentagon musi kontynuować redukowanie kosztów prowadzonej działalności. Wśród elementów niezbędnych dla kontroli kosztów znajdziemy m.in. praktyki biznesowe i inne działania wspierające oraz ograniczenie wzrostu kosztów osobowych i związanych ze środkami trwałymi [bazy, biura i siedziby]. Można więc bez ryzyka postawić tezę, że administracja Obamy podąża wytyczoną przez Donalda Rumsfelda i Dicka Cheneya drogą prywatyzacji armii, o której szerzej w artykule przygotowanym dla tygodnika „Polska Zbrojna”.

Technologie priorytetem USA

Ograniczenie liczby żołnierzy i reorientacja na Pacyfik to tylko niektóre spośród planowanych zmian. Pentagon nie zamierza oszczędzać na siłach specjalnych oraz samolotach bezzałogowych, na które przeznaczone zostaną dodatkowe środki. US Navy utrzyma też 11 lotniskowców (chociaż opóźni się wejście do służby okrętów ochrony oraz łodzi podwodnych). Już wcześniej administracja Obamy obiecała dziesiątki miliardów dolarów na utrzymanie w gotowości nuklearnego potencjału odstraszającego. Na brak środków nie powinno narzekać także, powołane do życia w 2009 roku, Cyber Command, czyli dowództwo ds. cyberwojny. Amerykanie postanowili skupić więcej uwagi zarówno na cyberprzestrzeni, jak i na przestrzeni kosmicznej. Będą również rozwijać środki zwalczające możliwości area denial/anti-access rozbudowywane i opracowywane przez państwa takie jak Chiny czy Iran, a których celem jest powstrzymanie amerykańskich sił zbrojnych, głównie lotniskowców, od operowania w pobliżu ich granic.

W strategii widoczne jest postawienie na rozwój technologii i utrzymanie prymatu w tej dziedzinie. Mniej istotni są zwykli żołnierze, których liczbę można zmniejszyć. Chociaż z takim poglądem polemizują niektórzy eksperci, jak np. Frederick Kagan z American Enterprise Institute, trend ten (najpierw technologia) będzie zyskiwał na popularności. Zdaniem Kagana, w okresie kryzysu należy postawić na ludzi. Technologie najlepiej i najszybciej rozwijają się w czasach konfliktu. Bez odpowiedniej liczby dobrze wyszkolonych ludzi żadne technologie sobie nie poradzą.

Tak samo rozumuje faworyt do republikańskiej nominacji prezydenckiej Mitt Romney, który w wojskowym miasteczku Pensacola w stanie Floryda zapowiedział, że – w razie zwycięstwa w listopadowych wyborach prezydenckich – nie tylko powstrzyma zapowiedziane odchudzenie armii i Marines o blisko 100 tys. żołnierzy, lecz o taką liczbę zwiększy stan osobowy sił zbrojnych. Jak zwykle w takich przypadkach, Romney nie powiedział skąd weźmie na to pieniądze. Tymczasem w jakiś sposób trzeba zredukować sięgający 15 bilionów dolarów dług federalny, a budżet Pentagonu – obok systemów socjalno-zdrowotnych jak Medicaid i Medicare – jest najbardziej oczywistym źródłem oszczędności. Nawet po cięciach amerykański potencjał wojskowy będzie największy na świecie. I to przez wiele lat.

Piotr Wołejko

Share Button