Agora Dyplomacji: Polityka zagraniczna Obamy

grafika

Barack Obama i jego Partia Demokratyczna przeprowadzili w ubiegłym tygodniu przez Kongres reformę systemu opieki zdrowotnej. Prace nad reformą trwały wiele miesięcy, a styczniowe zwycięstwo umiarkowanego Republikanina Scotta Browna w wyborach uzupełniających w liberalnym Massachusetts sprawiło, że Demokraci poczuli powiew niezadowolenia społeczeństwa wywołanego m.in. wspomnianymi zmianami dot. ochrony zdrowia. Dla Obamy pomyślne przeprowadzenie reformy jest dużym sukcesem.

Czy uda się przekuć sukces w domu na zwycięstwa poza granicami kraju? To pytanie postawiłem trzem zaprzyjaźnionym blogerom w ramach Agory Dyplomacji, nowego projektu na łamach Dyplomacji. Od dziś będę systematycznie zapraszał zewnętrznych komentatorów, aby odpowiedzieli na jedno pytanie. Przekrój opinii może być bardzo szeroki, co zresztą doskonale widać już w trzech poniższych komentarzach. Dzisiaj gośćmi Dyplomacji są: Jan Barańczak, autor bloga Bookistan i współpracownik portalu Polityka Globalna; Maciej Józefowicz, redaktor serwisu Newsweek.pl oraz współtwórca bloga USA 2008 poświęconego wyborom prezydenckim w USA; Michał Kolanko, autor bloga Spin Room oraz współtwórca wspomnianego bloga USA 2008.

Pytanie: Demokraci przepchnęli przez Kongres reformę systemu opieki zdrowotnej. Pojawiły się głosy, że Obamie udało się nie tylko osiągnąć sukces, ale także pokazać swą siłę. Ponownie jest graczem, z którym należy się liczyć. W związku z tym, czy uda się Obamie wykorzystać wzmocnioną pozycję wewnątrz kraju na załatwienie po myśli Ameryki konkretnych inicjatyw i problemów zewnętrznych?

1. Jeśli wykładnią priorytetów administracji Obamy na najbliższy rok ma być styczniowe przemówienie prezydenta na temat stanu państwa (ang. State of the Union) odpowiedź może być tylko jedna: Obama nie rzuci się z pasją w wir polityki zagranicznej bardziej niż robił to dotychczas. Najważniejszym wyzwaniem pozostają sprawy wewnętrzne: gospodarka, finanse, rynek pracy. Jeśli uda mu się cokolwiek załatwić na arenie międzynarodowej, to bardziej z rozpędu.

Nie czarujmy się (make no mistake, jak to w wolnym tłumaczeniu brzmi ulubione sformułowanie Obamy), za granicą nikt nie padnie porażony skutecznością prezydenta na własnym podwórku. Nikogo to nie dotyczy, światową politykę robi się trochę inaczej niż tę w domu. Po sukcesie przyjęcia w Kongresie reformy systemu opieki zdrowotnej Obama będzie mieć trochę lepszy humor, jeden kłopot mniej na głowie i energię do spożytkowania. Ale sytuacja w zakresie polityki zagranicznej się nie zmieni. Hillary, Biden i Gates będą ciężko pracować, opozycyjni Republikanie zaciekle krytykować, sprawy świata będą płynąć swoim rytmem. Układ z Rosją o redukcji arsenału nuklearnego właśnie dopracowano, zapasy z Izraelem w toku, z Iranem też. Po jesiennej decyzji o wysłaniu dodatkowych sił do Afganistanu Obama wykupił sobie cały rok na sprawdzenie „jak to działa”. Teraz jest czas na coś innego.

Chyba żaden polityk w amerykańskiej administracji nie ma wątpliwości, że w najbliższych wyborach najważniejszą miarą, wedle której będą oceniani jest kondycja ekonomiczna kraju. Gospodarka, głupcze!, brzmi odkurzone hasło z czasów Clintona. Sprawy zagraniczne muszą poczekać. Zadowolić się codzienną rutyną i błyskotliwymi przemówieniami utalentowanego oratora.

Jan Barańczak

 

2. Jeśli chodzi o ułatwienie Obamie rozwiązywania problemów międzynarodowych, jestem sceptyczny w tej materii. Kluczowe tutaj jest bowiem pytanie, czy prezydent USA w ogóle wzmocnił swoją pozycję w polityce krajowej po przepchnięciu reformy. Moim zdaniem, nie.

Zmiany zainicjowane przez nowe prawo mają bowiem bardzo szeroki horyzont czasowy. Jej najbardziej radykalne postulaty, takie jak przymusowe ubezpieczenie zdrowotne, wejdą w życie dopiero od 2014 r., gdy w Białym Domu może już zasiadać inny prezydent. Jeśli więc reforma przyniesie jakąkolwiek poprawę w życiu Amerykanów, będzie to widoczne dopiero w dalekiej przyszłości.

Na razie natomiast przeciwników samej reformy zdrowia jest o kilkanaście procent więcej niż zwolenników, a sam Obama w ciągu pierwszego roku rządów roztrwonił gigantyczny entuzjazm, jakim został obdarzony przez naród. Na fali znowu się znalazła Partia Republikańska, której politycy zapowiadają obalenie nowego prawa w Sądzie Najwyższym, zanegowanie jego obowiązywania przez ustawodawstwo stanowe czy pogrzebanie go w Kongresie. Zaciekła dyskusja między zwolennikami a przeciwnikami prezydenckiego projektu przeciekła przez wszelkie granice cywilizowanego sporu i zamieniła się w groźby śmierci i nagonki na rodziny kongresmenów, którzy poparli ustawę. Wśród zwolenników republikanów aż 67 proc. uznaje Obamę za socjalistę, ponad połowa – za muzułmanina, a jedna czwarta nie wyklucza, że może być Antychrystem.

Wątpię, czy po jesiennych wyborach reforma zostanie całkowicie cofnięta, jak to utrzymują Republikanie. W nowym Kongresie Demokraci raczej utrzymają minimalną przewagę, co powinno utemperować zapędy prawicowej opozycji. Batalia o powszechne ubezpieczenie zdrowotne zostawiła jednak głęboko poranione społeczeństwo, podzielone na dwa nienawidzące się obozy. Na tej glebie trudno zbudować cokolwiek konstruktywnego.

Maciej Józefowicz

 

3. Obama bez wątpienia odniósł największy sukces polityczny w czasie swojej kadencji. Jest to też jedno z największych politycznych zwycięstw jaki osiągnęła Partia Demokratyczna od lat 60. Jednak nie ma gwarancji, że ten tryumf przełoży się automatycznie na konkretne rezultaty w polityce zewnętrznej, chociaż na pewno nie pogorszy sytuacji – w wymiarze czysto psychologicznym, dużo trudniej negocjuje się ze zwycięzcą tak ogromnego politycznego starcia, niż z osobą która taką walkę przegrała. A porażka reformy była do samego końca cały czas możliwa.

Wrogowie i sojusznicy Obamy mogli więc liczyć, że stanie się on drugim Carterem. Teraz takie porównanie jest już niemożliwe, a spełnienie najważniejszej obietnicy wyborczej ułatwi Obamie walkę o re-elekcję. Oznacza to, że np. Izrael ma w perspektywie kolejne sześć a nie dwa lata kontaktów z tą administracją. To może zaważyć na taktyce i strategii tego kraju, jak również Iranu i wielu innych państw.

Ale ten „zdrowotny” sukces polityczny ma przede wszystkim wymiar wewnętrzny. Republikanie mają teraz dwie drogi do wyboru: albo kontynuacja totalnej opozycji np. w sprawie Guantanamo albo próba nawiązania współpracy z administracją, zarówno w kwestiach zagranicznych jak i wewnętrznych.

Pierwszym realnym testem nowej pozycji Obamy będzie na pewno proces ratyfikacyjny nowego porozumienia START. Republikanie, mając 41 senatorów mogą ten proces zablokować – do ratyfikacji potrzebne jest bowiem 67 głosów. Pierwsze sygnały o kierunku w którym pójdzie proces ratyfikacyjny będą widoczne już w ciągu najbliższych tygodni.

Prawdziwym testem dla Obamy będą dopiero listopadowe wybory do Kongresu. Ich wynik uwarunkuje poczynania administracji do czasu kolejnych wyborów prezydenckich.

Michał Kolanko

 

grafika: Tomasz Wojdała

Share Button