A u was biją murzynów – jak szef IPCC zamierza zwalczać globalne ocieplenie

Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać logika niektórych zwolenników walki z globalnym ociepleniem. Pomijam tu kwestię promowania przez nich skrajnie szkodliwych biopaliw czy, w większości, sprzeciw wobec atomu. Poraża mnie natomiast postawa, którą można skwitować odpowiedzią sowieckiego genseka na krytykę ZSRR płynącą z ust amerykańskiego prezydenta. Postawę tą nazwę roboczo „a u was biją murzynów”.

Nie inaczej przedstawia swoje stanowisko w sprawie zwalczania globalnego ocieplenia przewodniczący Międzyrządowego Panelu ONZ ds. Zmian Klimatu (IPCC) Rajendra K. Pachauri. Ekonomista, laureat Nagrody Nobla (wspólnie z Al’em Gore’m) oraz, co ważne w tej układance, Hindus.

Jakie jest więc stanowisko Prachauriego? „A u was biją murzynów” w najczystszej postaci (cytuję fragment wywiadu dla dzisiejszego Dziennika – przy okazji znowu przejadę się po ich stronie internetowej, na której nie ma w ogóle sekcji Ekologia, więc musiałem przepisywać z papierowego wydania): „Faktycznie najszybciej rozwijające się gospodarki są obecnie największymi trucicielami naszej planety, ale – UWAGA UWAGA – kto truł Ziemię przez ostatnie 150 lat? Właśnie Stany Zjednoczone – uwielbiam tę melodię – wspólnie z innymi uprzemysłowionymi państwami. To te kraje są przede wszystkim odpowiedzialne za negatywne skutki zmian klimatycznych – a są jakieś pozytywne? – z którymi mamy dziś do czynienia i które notabene najdotkliwiej odczuwają właśnie państwa rozwijające się. – Kocham ten kompleks niższości a zarazem poczucie wyjątkowości. Tak, to tylko nas spotykają klęski żywiołowe, a ten bogaty Zachód pławi się w luksusach. Ale oddajmy jeszcze głos laureatowi Nagrody Nobla: Dlatego argumentacja USA zupełnie mnie nie przekonuje. Ktoś, kto spowodował problem, nie może wymagać od innych, by ponosili równie wysokie koszty za jego rozwiązywanie. Przede wszystkim zaś nie możemy odbierać biednym państwom prawa do rozwoju”. – I tu cię mam, oszuście – bo jak nazwać kogoś, kto jest politykiem, a przedstawia się jako ekonomista oraz człowiek, któremu na sercu leży dobro planety?

Sytuacja dla Prachauriego jest jasna. Niech Ameryka, Europa, Japonia i Australia ograniczają emisje gazów cieplarnianych, niech przyduszają własne gospodarki (przenosząc tym samym miejsca pracy oraz przemysł do Indii, Chin i innych „biednych państw”), niech płacą, a my – biedni – w tym czasie napełnimy nasze żołądki. Należy nam się, po dekadach, wiekach wykorzystywania, kolonializmu, imperializmu i innych plag. Mamy moralne prawo do zatruwania Ziemi, a Wy – Zachód- macie obowiązek finansować nasz rozwój. Taka historyczna prawidłowość.

Co więcej, emisje gazów cieplarnianych na Zachodzie są złe, ale nasze emisje są dobre. Wasze emisje szkodzą i musicie je ograniczać, ale nasze emisje są nieszkodliwe i – co ważne – moralnie uzasadnione. Możemy truć, ile chcemy – bo jesteśmy zacofani i musimy nadrabiać. Mówiąc wprost, szef IPCC twierdzi, że globalne ocieplenie to fanaberie i wymysły, na które można nie zwracać uwagi, a cała sprawa nie dotyczy państw biednych. Niech bogaci wariaci płacą – stać ich. Nas to w ogóle nie obchodzi. A że są katastrofy, które – rzekomo – dotykają głównie państw biednych? No przecież Zachód, a zwłaszcza Europa, same się udławią, byle tylko uspokoić wyrzuty sumienia i pomóc NAM.

Egoizm oraz idiotyzm, gdyż zdroworozsądkowe podejście w kwestii globalnego ocieplenia, a konkretnie ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, prezentuje – co rzadko mu się zdarza – prezydent George W. Bush. Otóż prezydent USA słusznie twierdzi, że wszelkie ograniczenia emisji, do których nie zobowiązują się państwa rozwijające się (głównie Chiny, Indie, Brazylia i RPA) nie mają sensu i są tylko zbędnymi kosztami dla gospodarek państw rozwiniętych. Dlaczego, pyta Bush, amerykański podatnik ma finansować niekontrolowany rozwój przemysłu ciężkiego czy elektrowni węglowych w Chinach?

Jeśli rzeczywiście globalne ocieplenie to tak poważny problem, wszystkie państwa świata muszą zająć się nim na poważnie. Nie ma miejsca na usprawiedliwianie się, które proponuje szef IPCC (co moim zdaniem jest jego kompromitacją – ale, z drugiej strony, co ma mówić, skoro jest Hindusem, a Indie stoją okoniem wobec walki z globalnym ociepleniem). „A u was biją murzynów” nie przyniesie żadnych efektów, strategia ta sprawi tylko, że nadaktywni (Europa) nie patrząc się na innych podejmą stosowne działania. Koszty będą ogromne, a efekty znikome lub żadne. Bez Chin i Indii nie ma mowy o ograniczaniu emisji. Chiny już wyprzedziły USA w stawce największych trucicieli, a przewaga ta będzie się tylko dynamicznie zwiększać. Z walką z globalnym ociepleniem jest jak z muszkieterami, wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Tylko w taki sposób można osiągnąć jakieś efekty.

Niestety, ale szef IPCC jest tylko politykiem i tak naprawdę nie obchodzi go ratowanie planety. Dla niego istotny jest rozwój biednych państw. Chętnie stanąłby w obronie status quo, ale znaleźli się tacy narwańcy (Europa), którzy chcą dać się orzynać w imię walki o ratowanie planety. Szkoda byłoby taką okazję zmarnować, zwłaszcza że przy okazji można skrytykować Stany Zjednoczone (a to nigdy nie zaszkodzi, taka moda).

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w Europie dominuje stanowisko, że powinniśmy poświęcić się i – nie patrząc na innych – ograniczać emisje, wprowadzać limity itd. Nie wróży to nic dobrego Europie, a Polsce w szczególności (należy wdrażać nowe technologie oraz ograniczać emisje, ale w sposób, który nie spowoduje kryzysu gospodarczego o niespotykanych dotąd konsekwencjach). Co gorsze, nic nie wskazuje na to, żeby Europa miała przyjąć stanowisko bardziej realistyczne i stanąć u boku Ameryki – albo wszyscy, albo nikt. Tylko potem proszę nie wysyłać rachunków w razie katastrof, którym moglibyśmy zapobiec (lub zminimalizować ich skutki), gdybyśmy razem działali. Są to oczywiście marzenia, ale czasem można pomarzyć.

Piotr Wołejko

Share Button